XWNZX

XWNZX

Vegan Stories #1 - Kamil Siemaszko

Na wstępie zaznaczam, że jestem po turnieju, podczas którego stoczyłem 3 pełnodystansowe walki, więc moja wypowiedź będzie raczej swobodną projekcją myśli, a nie usystematyzowanym tekstem naukowym. Do takiego was bardzo chętnie odeślę w kwestii weganizmu: Jarosław Urbański „Społeczeństwo bez Mięsa”.
Moja wegańska historia (szczególnie biorąc pod uwagę aspekt sportowy) w pewnym sensie zatoczyła koło, ale oczywiście od początku. Sprawami ekologicznymi zainteresowałem się dość naturalnie - raz, że sprzyjał temu region, w którym się wychowywałem (Warmia), dwa, rodzice dbali, bym jak najwięcej czasu spędzał w pięknych okolicznościach przyrody, jakie ów region (i nie tylko on) oferował. Na moje szczęście nie było to podejście typowo konsumpcjonistyczne, gdzie natura była „atrakcją”, taką jak teraz są centra handlowe, gdzie liczy się jak najszybsze stłumienie frustracji bez oglądania się na skutki w otoczeniu. Liczyło się to, żeby za każdym razem czegoś się nauczyć, poznać kawałeczek świata, dowiedzieć się, jak działa i nabrać do tego szacunku. To była absolutna baza i myślę, że nie miała wpływu wyłącznie na mój stosunek do natury. Dodatkowo, miałem to szczęście, że zawsze mieszkałem blisko krańca miasta, a to oznaczało sąsiedztwo lasu, jeziora, więc tam głównie spędzałem wolny czas.
Jako kilkunastoletni dzieciak wkręcałem się powoli w scenę niezależną. Oczywiście sporo rzeczy rozumiałem opacznie i droga była niekiedy kręta, ale kwestia niejedzenia mięsa siłą rzeczy obiła mi się uszy. Mimo że od małego (w przeciwieństwie do niektórych rówieśników) raczej gustowałem w pokarmach odzwierzęcych, to zdarzyły się epizodyczne „bunty” w geście solidarności z zabijanymi zwierzętami. Nie trwały jednak dłużej niż pół posiłku...Wegetarianizm jako temat (o dziwo, nie w dyskusjach ze znajomymi, ale jako wewnętrzna rozkminka) okazjonalnie wracał. Już wtedy zajmowałem się jednocześnie sportem, zawodniczo będąc wychowankiem sekcji taekwondo AZS-UWM. I tu dałem się łapać na klasyczną pułapkę, zadając sobie pytanie „czy nie powinienem przestać jeść mięsa?”. Odpowiedź negatywna przychodziła jednocześnie z wytłumaczeniem, że przecież trenuję, a do tego rosnę, więc muszę zapewnić sobie wszystkie niezbędne składniki itd. Temat znikał tak szybko, jak się pojawiał... Muszę przyznać, że w tym okresie ogólnie nie postępowałem w życiu zbyt mądrze, a różnorakie rozkminy niestety były dość płytkie i ulotne, a więc i ta...W każdym razie zmiana przyszła wraz z jednym z przełomowych momentów w moim życiu, jakim było zostanie straight edge. Wraz z wyzbyciem się używek (pewnie to też przez dość istotny wiek – 18 lat) zacząłem odczuwać, że pewne moje decyzje, przyzwyczajenia mogą rzutować na całe dalsze życie. Namysł nad niejedzeniem mięsa trwał jakiś czas, ale ostateczne przejście na wegetarianizm przyszło z dnia na dzień. Nie miałem do tego kompletnie żadnego przygotowania merytorycznego, tylko emo podejście, że nie chcę w tym uczestniczyć. Jedynym oparciem była załoga, z którą w tym czasie się zżyłem, zgromadzona wokół Warmińskiej Biblioteki Wolnościowej, gdzie na szczęście nie brakowało odpowiedniej bibuły. Echa poprzedniego stylu działania jeszcze się odzywały, bo nie zależało mi szczególnie na układaniu diety, dbaniu o bilans makroskładników itd. Bardziej interesowały mnie podstawowe przepisy na żarcie, bo pamiętajmy, że było to może już po erze, w której weganie kupowali makaron pełnoziarnisty w sklepie zoologicznym, ale jeszcze przed wszechobecnymi działami bio i wegańskimi barami czy takimi opcjami w knajpach. Sporo dał mi pod względem utrwalenia diety wyjazd zarobkowy do Irlandii, gdzie jedzenie jest beznadziejne, ale za to opcji wegańskich czy wegetariańskich nie brakowało. Poznałem tam kilku wegan i jakoś naturalnie ciągnęło mnie w stronę „zaostrzania” diety, co uczyniłem po powrocie do Polski. Mimo to muszę przyznać, że weganizm zawsze był dla mnie wynikiem jakiejś ogólniejszej postawy braku zgody na wyzysk. Miał być rozwinięciem, nie remedium na wszystkie bolączki tego świata. Po przeprowadzce do Poznania, gdzie trafiłem do środowiska Rozbratu, kwestie „ogólnoekologiczne” nie wiodły w nim jakiegoś prymu, zajmujemy się głównie (ale nie wyłącznie) tematami społecznymi. Myślę, że jednak Murray Bookchin byłby w miarę zadowolony, bo w każdej kwestii miejskiej zwracamy uwagę na kwestie ekologiczne (chociażby w walce w obronie Rozbratu, podnosząc kwestię klinów zieleni). Niedawno pojawiła się u nas grupa osób zainteresowanych głęboką ekologią – organizują np. blokady polowań, krytykują szerzej obecną gospodarkę leśną. Oprócz tego mam możliwość uczestniczenia w dyskusjach na pograniczu ruchu wegańskiego/ekologicznego/anarchistycznego, ostatnio najgłośniejszym takim sporem był oczywiście skandal w Krowarzywa.
Trochę się zagalopowałem, przytaczając w telegraficznym skrócie historię swojego życia i jak teraz czytam to, co nagryzmoliłem, to widzę, że zapomniałem ująć aspekt dość istotny, a więc rozpoczęcie treningu, a później kariery sportowej thai-boksera. Stało się to dość późno, bo w wieku 26 lat. Wiedziałem, że chcę stawać w ringu, chociaż nie miałem o tym zbyt dużego pojęcia :) Z drugiej strony był to wiek, w którym sporo mi się już w głowie (dobrze albo i nie) utrwaliło, w tym także podejście do konsumpcji produktów odzwierzęcych, dlatego rozkminy z lat szkolnych na temat tego, czy sportowcowi wypada, czy nie wypada jeść mięsa już zupełnie nie było. To, co kiedyś służyło za wymówkę, teraz miało zyskać na zdrowej diecie. Czy często jako sportowiec muszę się z tego tłumaczyć? Jasne, chociaż większość odpowiedzi pada poza słowami – przez sposób trenowania, osiągnięcia, styl walki. Oczywiście, staram się promować w ten sposób weganizm i empatię, dlatego też zgodziłem się z chęcią na udział w kampanii Jasna Strona Mocy, ale cały czas mam do tej kwestii pewną dozę podejścia osobistego, a nie brakuje też zastrzeżeń. Być może przez to, jak rozwinął się cały „ruch wegański” zarówno w Polsce, jak i na świecie. Chodzi mi o to, jak rewolucyjny wydawał się kiedyś, a jakie komercyjne piórka przybiera często teraz. I nie, nie przestałem wierzyć w jego emancypacyjny potencjał, ale nie cierpię, gdy jest wykorzystywany w prosystemowym dyskursie, gdy lansowany jest jako „modny”, „piękny”, „gładki”, „lepszy”, „wyższy”. No właśnie, wyższy. Uważam, że ta strategia jest zła i krzywdząca, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę to, że im więcej ludzie zarabiają (obojętnie w jakim kraju), tym statystycznie więcej jedzą mięsa. W Polsce np. statystycznie najmniej mięsa je się w podkarpackim, gdzie dochód w przeliczeniu na mieszkańca jest najniższy. Czy to właśnie tam wyrastają jak grzyby po deszczu wegańskie knajpki z latte na sojowym za 20 zł? Nie chcę weganizmu, który ma na czole wydziarane „JEBAĆ BIEDĘ”. To ma być realna odpowiedź na problemy ekologiczne zżeranego przez kapitalizm społeczeństwa i planety, a nie kolejny kaprys elit. Jedna z oręży ruchu emancypacyjnego, a nie sposób na życie kilku grupek ekspertów na pasku grantodawców.

Kamil Siemaszko - zawodnik Muay Thai, Mistrz Polski (2014), Vice Mistrz Polski (2017, 2015)
(#4, lato 2017)
Obsługiwane przez usługę Blogger.