XWNZX

XWNZX

I Hope You Die – Krótka Lekcja Umierania

Miał być pełny album, jest krótka (jak zresztą sam tytuł wskazuje) epka. Trochę rozczarowanie, no ale może warszawiacy porwą się w najbliższym czasie na coś dłuższego. Z drugiej strony, może to i lepiej, bo zawarte tutaj kawałki są dość eksperymentalne i nie wiem, czy przy większej liczbie tego typu utworów dałoby radę utrzymać spójność wydawnictwa. A tak jest optymalnie. „Krótka lekcja umierania” rozpoczyna się od klimatycznego, spokojnego wprowadzenia, by za chwilę wybuchnąć energetycznym i dramatycznym sztosem pt. „Nasze lato umiera”. Intuicyjne wyczucie melodii przez gitarzystów jest gwarancją zapadających w pamięć riffów, na których świetnie siadają raz wrzaskliwe, raz bardziej growlujące wokale. Pierwszemu kawałkowi zdecydowanie najbliżej jest do brzmienia znanego z poprzedniej płyty, chociaż nie brak tu nowych patentów. Ciekawie zostały ze sobą spojone inspiracje współczesną sceną post hardcore’ową ze Stanów i rodzimym Odszukać Listopad. A ciągnący się za mną wers „wciąż klęczymy na szkle” to prawdziwe ukoronowanie tego numeru! Idąc dalej, mamy już więcej muzycznych poszukiwań. Pojawiły się śpiewane refreny – w „Ślepnąc od świateł” jest dynamicznie i przebojowo (na mikrofonie gitarzysta Piotrek), zaś w „Samobójczym śnie 2” wyjątkowo melancholijnie. W tym drugim gościnnie udzieliła się Monika Adamska z indie rockowego zespołu Madmood, której urokliwa barwa głosu wprowadza silny kontrast do opętanego wokalisty. A i ten potrafi zaskoczyć umiejętnością zagrania klimatem, tworząc hipnotyczną atmosferę pod koniec „Ciemności”. Przy aranżacji utworów pokuszono się o dodanie w paru miejscach smaczków, które, pobrzmiewając w tle, naprawdę dobrze wzbogacają całość, nadając dodatkowej głębi. Każdy track ma swój własny charakter, lecz pomimo takiego zróżnicowania słychać, że to wciąż ten sam zespół. Zasługa w tym też tekstów utrzymanych w starym, depresyjno-dołującym tonie. Są tu i spacery przez cmentarz, i głębokie nacięcia, nawiedzone wrzosowiska, tragiczne pożegnania, jak i „sumienie topione we krwi”. Upiornie i z lekka gotycko, czyli tak, jak lubię. Na koniec warto wspomnieć o zajebistej oprawie graficznej. Jest wisielczo i zimno – dokładnie tak, jak można się było spodziewać po samobójcach z IHYD. Udany przerywnik przed pełnym albumem (oby). Tylko nie zapominajcie o breakdownach!
~Mn (#4, lato 2017)
Obsługiwane przez usługę Blogger.