XWNZX

XWNZX

Speak The Truth… Even If Your Voice Shakes – Everyone You Love Will Slip Away From You

Początek lat dwutysięcznych wyraźnie odznaczył się w historii prawdziwą eksplozją popularności specyficznej mieszanki stylów (przez jednych ubóstwianej, przez drugich wręcz znienawidzonej), tj. emo, pop punka i lekkiego post-hardcore’u. Wszystko działo się głównie w Stanach, u nas jakoś nigdy nie patrzono zbyt przychylnie na tego rodzaju granie, poza paroma wyjątkami. Ja tam katowałem swego czasu The Get Up Kids, Taking Back Sunday, Jimmy Eat World, Saves The Day, Senses Fail… No właśnie – Senses Fail. Już od ładnych paru lat zespół ten odpłynął od charakterystycznego dla siebie, przebojowego brzmienia na rzecz większych eksperymentów. W międzyczasie reaktywowała się grupa Finch, która także odniosła na początku nowego wieku ogromny sukces. Oba zespoły miały w planach wspólną trasę wyznaczoną na 2016 rok, co jednak nie doszło do skutku przez kolejne zawieszenie działalności Fincha. Muzycy tej grupy, zamiast pracować nad nową płytą, postanowili zaprosić wokalistę SF Buddy’ego Nielsena do całkiem nowego projektu. Założeniem był powrót do brzmienia z początków obu kapel. A jaki jest efekt końcowy? Całe szczęście nie jest to tylko puste żerowanie na nostalgii słuchaczy. Przede wszystkim Speak The Truth to jedna wielka terapia dla każdego z członków zespołu, którzy w ostatnim czasie nie mieli za wesoło w życiu prywatnym. Najwięcej ma oczywiście do powiedzenia Buddy jako autor tekstów. Przez album przewijają się głównie motywy śmierci, odrzucenia, depresji, uzależnienia oraz odwiecznej batalii o swoje prawdziwe „ja”. Szczere do bólu linijki zapadają w pamięć, a sam Nielsen nie oszczędza się, stawiając przed sobą niewygodne pytania. Jednak najbardziej chwytający za serce tekst pada w kawałku „Drowning On The Sidewalk Or Dying Inside”, który jest próbą pogodzenia się z utratą nienarodzonego dziecka wokalisty. „If I had one wish I know what I’d do / I’d go to heaven and I’d ask them about you / Are you okay? Are you in pain?”. Ale zaraz, zaraz… Czy ja nie pisałem o powrocie do pop punkowego brzmienia? A i owszem, to jest najciekawsze na tej płycie – depresyjne wersy stoją w kompletnej opozycji do muzyki, która jest niesamowicie przebojowa, żywa i upbeatowa. Krążek przelatuje bez żadnej zamuły, a hit goni hit. Refreny są nieznośnie chwytliwe, gitary wypluwają bezbłędne melodie, z kolei bębny nadają temu wszystkiemu odpowiednią dynamikę. Pojawiają się też pod koniec cięższe, hardcore’owe wrzaski pod strukturami z wyczuwalną nutką easycore’a. Panowie obiecywali przed premierą, że album będzie jak z 2002 roku, no i udało im się. Oczywiście nie chodziło o odgrzewanie starych patentów w skali 1:1. Słychać progres, kombinowanie z dźwiękami i najzwyklejszą frajdę z tworzenia. „I know it’s hard to be who you are / Don’t be afraid to show your scars” – tymi oto słowami kończy się płyta, bo pod ogromem rozpaczy znalazło się także i pozytywne przesłanie. Jeśli nie boisz się czystego śpiewu i ładnych melodyjek, sprawdzaj koniecznie!
~Mn (#5, wiosna 2018)
Obsługiwane przez usługę Blogger.