XWNZX

XWNZX

Vicious X Reality

Pawła – wokalistę Regresu i gitarzystę Vicious X Reality poznałem parę ładnych lat temu podczas gigu Ignite w katowickim Mega Clubie. Mieliśmy wtedy okazję przegadać prawie pół nocy, czekając na pociąg do domu. Jest to jedno z przyjemniejszych wspomnień, ponieważ była to dla mnie jedna z tych niezwykłych rozmów, kiedy spotykasz kogoś nowego, a masz wrażenie, jakbyście się znali od zawsze. Fantastyczne uczucie. Od tamtej pory spotykam Pawła sporadycznie, przy okazji koncertów, które gra, i zawsze są to miłe spotkania, choć ubolewam, że tak rzadkie. Niemniej cały czas bacznie obserwuję jego poczynania, czekając na okazję do kolejnej pogawędki. To właśnie zaowocowało niniejszym wywiadem, zrobionym na okoliczność jego aktywności z nowym zespołem. Życzę miłej lektury. ~Dq.

Hej, powiedz, co słychać w Świętym Mieście i jak ma się tam scena straight edge.
- Święte Miasto? OK! Jeśli chodzi o samo miasto, to niestety dzieje się tutaj to, co w innych mniejszych miastach. Młodzi ludzi wyjeżdżają stąd za robotą czy na studia do większych miast. W sumie większość moich znajomych mieszka teraz w Krakowie. Częstochowa nie jest w stanie zatrzymać tutaj młodych ludzi. To niestety skutkuje tym, że przestajemy robić tu koncerty. To znaczy robimy, ale już nie tak często jak kiedyś. Z drugiej strony, jak patrzę na wspomniany wcześniej Kraków, jak widzę tamtejszą frekwencję, to też bym tam zarzucił robienie gigów. Ja cenię sobie moje miasto, znam tu różne fajne zakamarki, wiem gdzie, co i jak można załatwić. Jest tu dużo zieleni, mam tu pracę i mieszka tu kilku moich fajnych starych kolegów. Teraz ze znajomymi byliśmy pokazać takiej parze z zagranicy Jasną Górę. Jeśli chodzi o sam budynek, historię, bez podtekstów religijnych, robi to na mnie wrażenie. Jeśli chodzi o straight edge, to z tym jest słabo, są nas może cztery osoby. Ale sXe nigdy nie było tu mocne. Może przez chwilę było nas więcej, dopóki koledzy nie osiągnęli pełnoletności i mogli już legalnie pić, he he.   

Ale nie przeszkadza to temu, aby z Częstochową kojarzone były aż dwa sXe zespoły. Powiedz, co spowodowało, że poza macierzystym Regresem postanowiłeś zaangażować się w kolejny projekt. Są w tobie aż takie pokłady energii, której nie sposób spożytkować w jednej kapeli?
- Z tym to akurat było tak, że w pewnym momencie gitarzyści Regresu wyprowadzili się z Częstochowy. Dawid za pracą i dziewczyną, a Mateusz na studia, i już nie mieliśmy prób tak często jak kiedyś. A ja potrzebowałem i potrzebuję próby przynajmniej raz na tydzień. Ze strony młodszych kolegów pojawiła się propozycja założenia zespołu. To spoko chłopaki i ich muzyczne gusta są OK. Wiedziałem, że warto w to wejść i wszedłem. Akurat tak się potem złożyło, że ci koledzy odeszli z Vicious X Reality i w sumie z tego pierwszego składu jestem tylko ja i Ogór. Ale nie żałuję swojej decyzji, było to bardzo dobre posunięcie. Zresztą ostatnio z jednym z tych kolegów coś tam gram dalej, jeśli tylko znajdzie chwilę, by wpaść tutaj z Poznania. 

W Regresie zdzierasz struny głosowe, a w VxR szarpiesz struny w gitarze. Skąd pomysł na taką funkcję w kapeli? Myślisz, że fanki lecą bardziej na gitarzystów niż wokalistów? :)
- Chciałem pograć na gitarze i od kilku lat myślałem o tym, ale nie było z kim. Wokal jest bardziej z przodu na koncertach, musi to wszystko prowadzić, a ja potrzebuję postać trochę z tyłu. Chciałem czegoś nowego. Najbardziej to chciałbym grać na perkusji, ale jest to dla mnie nie do ogarnięcia. No i koledzy zaproponowali mi gitarę, nie wokal. Z fankami to nie wiem, nie znam się, zerowe doświadczenie. One chyba wolą kolesi grających reggae na bębenkach w parku, he he.

Od dawna grasz na gitarze czy to twoja nowa umiejętność?
- Kiedyś już grałem na gitarze. Zaczynałem w takiej kapeli, która myślała, że gra hardcore, a graliśmy w sumie metal. Potem grałem w kapeli punky/reggae, ale jak zaczęło być bardziej reggae niż punk i chujowe ska z tekstami, których nie rozumiałem, to odszedłem. Uczę się cały czas grać, ciągle mi się coś myli, ale zauważam, że jest lepiej. Obserwuję innych gitarzystów, łapię, o co chodzi.

Jak powstają kawałki VxR, kto je układa?
- Z kawałkami jest różnie. Część zrobiłem ja, kilka zrobił nasz perkusista. Często jest tak, że nasz wokalista Słoniu wysyła nam jakieś fragmenty koncertów, utwory i mówi, że spoko jest jakiś motyw i on chce coś w tym stylu, do czegoś takiego chce sobie zatańczyć. Że gdzieś basik fajnie chodzi albo chce szybki, krótki kawałek, a potem wolny, żeby sobie odpocząć. Zatem nie ma reguły. Parę razy udało nam się na próbie coś na szybko ułożyć. Na przykład ostatnio robiliśmy szybki kawałek, a nie kleił się i zrobiliśmy z jednego fragmentu wolny.
Jesteśmy w podobnym wieku, co niestety mimo naszych, często sprzecznych, odczuć sprawia, że postrzegani jesteśmy jako starzy zgredzi. Jednak jak nigdy wcześniej chodzi za mną chęć chwycenia za gitarę i założenia kapeli. Myślisz, że na młodzieńcze pasje zawsze jest czas mimo wieku?
- Ja ostatnio myślę dużo o nauce jazdy na deskorolce. Myślę, czy nie zagadać do Słonika z Cymeona, żeby mi coś spoko dobrał na początek. Próbowałem kiedyś jeździć, ale za szybko się poddałem. Ostatnio widziałem takiego kolesia, z dwoma synami sobie jeździł na desce i super to wyglądało. Ja kiedyś byłem sztywniakiem i bałem się wyjebki. Patrzenie na rany i blizny naszego wokalisty po wyjebkach na BMX-ie inspiruje i nie zniechęca. Zresztą zobacz na wyniki w maratonach wspomnianego już Słonika, koleś w krótkim czasie zrobił takie wyniki w bieganiu, że szok! Już to kiedyś mówiłem, że wystarczy porównać, jak wyglądają koledzy z podstawówki, a jak wyglądają koledzy ze sceny hardcore. Starcy kontra młodziaki, mimo prawie żadnej różnicy wieku. Na nic nie jest za późno. Aktywność konserwuje. A kapele warto zakładać zawsze. Nawet samo gadanie o założeniu kapeli jest spoko. Samą gadką o założeniu kapeli to już założyłem tych kapel kilka. A pojawiło się teraz kilka fajnych zespołów za granicą ze starszymi kolesiami w składzie, więc jest to dobra droga, by chwycić za gitarę, nawet jak się jest w średnim wieku. 

Brzmi to przekonująco. Człowiek ma chyba taką naturę, że niezależnie od wieku dąży do samorealizacji i ma chęć wyrażania siebie w jakiś sposób. Co tobie daje zostawianie po sobie śladu w takiej czy innej twórczości?
- Nigdy się jakoś głębiej nad tym nie zastanawiałem. Po prostu słuchałem punkowych kapel i w pewnym momencie z kolegą pomyśleliśmy, żeby też razem pograć. Ale nigdy nie traktowałem tego jako zostawianie po sobie śladu. W jakiś sposób traktuję to trochę jako terapię. Ktoś idzie do psychologa, ktoś potrzebuje się wygadać koledze, a ja sobie tekst napiszę albo poskaczę jak wariat na koncercie. Potem spokojnie siedzę w pracy. Zresztą gdybym nie grał, to samo bycie na scenie hardcore i tak wiele by mi dawało i daje. Ja w sumie dobrze się czuję tylko w tym środowisku, oczywiście spotykam się, choćby w pracy, z innymi ludźmi, widzę, że też mają świetne pasje, zainteresowania, ale często przy tych spotkaniach poza sceną bardzo się wkurzam i nic tak nie dodaje energii jak spotkanie ze znajomymi ze sceny hardcore. Przy czym nigdy nie myślałem, że to wyrażanie siebie, po prostu napierdalałem. Chciałem pograć coś fajnego w moim odczuciu i miło spędzić czas z kolegami. A że zawsze kręciły mnie kapele, które mają coś do powiedzenia, to z nich ściągałem, he he.

Poza zespołami masz jakieś inne zajawki? Czego chciałbyś spróbować?
- Jak mawia moja 93-letnia babcia, najważniejsze to zdrowym być. A że lat przybywa, to wiem że ma rację. W sumie to nie mam jakichś wielkich planów czy wyzwań. Nie mam tak, że czegoś muszę spróbować, skoczyć ze spadochronu czy zanurkować, nigdy tak nie myślałem. Ja lubię spokojnie żyć, bez wielkich wyzwań. Chciałbym w końcu ogarnąć półkę z nieprzeczytanymi książkami, ogarnąć nieprzesłuchane płyty. Cenię sobie spokój. Teraz zainspirowany na trasie z Heatseeker przez Irka – ich basitę – mam skakankę i chciałbym nauczyć się skakać, tak jak on to robi. Wrócić do biegania. Ale to są wszystko takie przyziemne sprawy, nic wielkiego. Kilka lat temu zacząłem robić nowy numer zina, może to wypadałoby skończyć. Ale żadnych skoków na linie. Raz byłem na rollercoasterze w Disneylandzie i myślałem, że zginę i już nigdy więcej nie chcę nawet karuzeli. Preferuję życie bez szaleństw.

Myślisz, że receptą na szczęśliwe życie jest zawsze czuć się młodo, podążając za głosem własnego serca?
- Nie wiem, co jest receptą na szczęśliwe życie. Każdy ma swój sposób na szczęście. Koledzy w szkole średniej byli szczęśliwi, myśląc o piątkowym upiciu się, a w poniedziałek byli szczęśliwi, opowiadając o tym i właściwie żyli tylko tym. Dzisiaj sprawiają na mnie wrażenie bardzo starych ludzi, ale dla nich to jest może OK. Mam też kolegę, który ma ułożone życie do śmierci, ma dokładnie zaplanowane, co kiedy robi, kiedy może pozwolić sobie na dziecko, oblicza, czy mu się coś opłaca, na przykład wyjście do kina. I z tego, co widzę jest w tym szczęśliwy, a mnie ma chyba za głupka. I on też kieruje się głosem własnego serca. Więc ciężko tu powiedzieć o tej recepcie, bo mnie na przykład on wydaje się starym zgredem, a dla niego ja jestem głupim szczeniakiem. W pracy mam do czynienia raczej z osobami starszymi ode mnie i kiedy słyszę ich jęczenia, że ręka boli, że czas się kłaść do trumny, to jestem załamany. A nie są to dużo starsze osoby. Stawiam sobie przy nich wtedy takiego Fakira (wokalista punkowego Castetu - przyp. red.) i myślę, że można inaczej. Coś poszło w ich życiu nie tak, że czują się tacy starzy, ale nie wiem co. Chociaż jest w tym wspólny mianownik – że te osoby jęczące są ostrymi katolikami, he he. Ja puszczam sobie Insted, Side By Side, „Odejdź lub zostań” i czuję się młodo.
O tak, płyta „Odejdź lub zostań” sprawia, że i ja mam znów dwadzieścia lat. Ale nie każdy ma zaszczyt posiadać czy znać te nagrania. Co w takim razie powiedziałbyś ludziom, który zawsze szukają wymówek, poddają się kłodom, jakie rzuca pod nogi babilon, system, może ich własne lenistwo czy cokolwiek tam jeszcze. 
- Na wszystko trzeba spojrzeć odrębnie. Można na przykład powiedzieć, że jak masz chujową pracę, to ją zmień. Ale co, kiedy to jest jedyna robota w twojej miejscowości, a kochasz widok tej górki za oknem i nie zamienisz go na żaden inny. Jestem daleki od doradzania czegoś komukolwiek, mogę mówić tylko o sobie. Teraz były wybory parlamentarne i gorączkowaliśmy się ze znajomymi o tych czy o tamtych chcących wejść do sejmu. Widzę w mojej robocie, gdzie mam obraz społeczeństwa, jak wielkie nadzieje pokładają w tych wyborach. A to chuja prawda, politycy w niczym ci nie pomogą. Mogą tylko bardziej lub mniej przeszkadzać. A całą resztę musisz wywalczyć sam. Kolega w pracy mi mówi, że młodzież się cieszy z wyniku wyborów, bo będą mieć pracę. Tylko że ta młodzież akurat całe dnie spędza na ławce i nikt do nich nie przyjdzie z propozycją roboty. Mnie inspirują moi koledzy. Inspiruje mnie kolega, który w podróż poślubną pojechał na rowerze do Turcji, inspirują mnie koledzy, którzy w Warszawie prowadzą restauracje z wege jedzeniem. Koleżanka ma spoko sklep wege, koledzy kręcą filmy, jeden wydaje komiksy, drugi jest fryzjerem. Otwarte Klatki też robią bardzo dobrą robotę. Można narzekać na poziom kapel, na małą ilość ludzi na koncertach, ale scena niezależna wkroczyła w nowe rejony, w doroślejsze życie i te dzieciaki z tej sceny świetnie pokazują, jak można się realizować. Mnie to inspiruje. 

Słuchając waszych piosenek, wyłapuję częste odniesienia zmuszające do wsłuchania się we własne, wewnętrzne „ja”. Dlaczego to aż tak ważne twoim zdaniem, aby zawsze być sobą i świadomie kierować własnymi wyborami?
- „Jeśli chcesz zmieniać świat, zacznij od siebie” – myślę, że to o to chodzi. Zawsze denerwowały mnie teksty typu „tamci są źli, to oni, a to wy”. Kierowanie tekstów przeciw niewiadomej liczbie mnogiej. Nigdy nie wiedziałem, o co chodzi, kim są ci „oni”. Odchodząc na chwilę od tematu punk rocka, w buddyzmie podoba mi się to, że to ja sam jestem odpowiedzialny za swoje życie, ode mnie zależy, jak nim pokieruję, a nie jakiś tam zbawca. Nie wiadomo, jak mogę się skurwić, źle nawywijać, a przyjdzie zbawca i pokocha czarną owcę i odpust całkowity, możesz wywijać dalej. Nie ma przebacz, mordujesz zwierzaki w rzeźni czy jesteś myśliwym, to jesteś chuj i tyle. Zresztą jeśli chodzi o moje teksty, to ja piszę o sobie, a jak piszę o jakichś tam zmianach na lepsze, to nie piszę z pozycji mesjasza, tylko piszę o sobie, że to ja chcę się zmienić. Tak jak powiedziałem wcześniej, siedząc na ławce, nic nie zmienisz, nie przyjdzie żaden Duda i nie poda ci ręki. A jak nawet przyjdzie, to po to, żeby cię zrobić w chuja. Wszystko zaczyna się od ciebie, dopóki nie zaczniesz wymagać od siebie, nie możesz wymagać czegoś od kogoś. 

Z jakiego powodu przyjaźń to dla ciebie aż tak ważna relacja? Czasy mamy nakręcone hedonistycznymi i egoistycznymi pobudkami, mogłoby się wydawać, że to raczej mało opłacalne uczucie.
- Wszystko, co robię, robię w gronie kolegów i koleżanek. W sumie ja się jakoś nigdy nie przejechałem na kimś. Zawsze mogą wyniknąć jakieś sprzeczki, ale one są potrzebne. Nie da się jak w komunie hipisowskiej cały czas kochać, trzeba czasami się pobić, choćby na słowa. Wiadomo, że przybywa lat i już nie spędzasz tyle czasu z kimś, bo ten ktoś wyprowadził się do innego miasta, ma dzieci i nie ma czasu czy akurat ma taką żonę czy faceta, których nie lubię. Ale cała ta scena niezależna opiera się na koleżeńskich relacjach i to mi się bardzo podoba. Przez dzieciaki dla dzieciaków, to mnie wciągnęło. Wchodzenie w jakieś chore układy, zależności, to nie dla mnie i stoję od tego z daleka. Jak w każdej przyjaźni, tak i na scenie są większe afery i mniejsze, ktoś się nie lubi, ktoś kogoś nie wyda, ktoś się posprzecza. Ale mogę z kimś się nie widzieć parę lat, a jak się spotkamy, to wszystko jest git. Nawet pomilczeć razem jest fajnie. Oczywiście trudniej prowadzi się taką codzienną przyjaźń, ale dla mnie to podstawa.

Czy w dobie tzw „przyjaźni” w mediach społecznościowych, gdzie tak łatwo stajemy się ekshibicjonistami emocjonalnymi i uczuciowymi, wierzysz jeszcze w prawdziwą przyjaźń?
- Ja jestem stary, to aż tak bardzo w net nie wsiąkam. To znaczy trochę wsiąkam, ale mam z 3-4 strony, na które wchodzę. Dlatego koledzy dystrybutorzy są czasami zdziwieni, że już zauważyłem, że wrzucili nowe płyty do dystrybucji. A Facebook służy mi właśnie do rozmowy ze znajomymi z innych miast. Trzech, czterech znajomych, ale zawsze im to powtarzam, że gadu-gadu było lepsze i gdyby wrócili do gg, to wyjebałbym Facebooka, hehe. Z ciekawości zainstalowałem Instagram, ale to jest głupie, kolejny zjadacz czasu. Generalnie to mam kilka osób poblokowanych, by nie widzieć właśnie tego ekshibicjonizmu emocjonalnego, o którym mówisz, bo jest tego pełno. Gotowanie, kotki, pieski, katar, kupa, to nie dla mnie. Zauważyłem też, że są osoby, które wydają się superznajomymi na Facebooku, ale w spotkaniach na żywo nawet się nie witają. Dlatego myślę, choć mogę się mylić, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń przez Internet. To jest narzędzie pomocne do podtrzymania przyjaźni funkcjonującej w realnym świecie. Mnie media społecznościowe pomagają w utrzymywaniu kontaktu z osobami, które wyjechały z Częstochowy. Chociaż zdarzyło się, że rozmawiałem kilka razy na gg z kolegą, z którym mieszkałem przez ścianę.

W takim razie niech zwieńczeniem naszej pogawędki będzie życzenie, aby mniej było takich ścian, przez które musimy rozmawiać za pośrednictwem ekranów komputera. Dzięki za wywiad i do zobaczenia w realnym świecie matrixa.
-Dzięki również wielkie za zainteresowanie naszym zespołem. Bardzo się cieszę, że papierowe ziny jeszcze wychodzą, bo nie jestem w stanie skupić się, czytając coś w necie. Bolą mnie głowa i oczy. Te wszystkie blogi, elektroniczne ziny są do dupy.

Papier rządzi, cześć!

(#2, jesień/zima, 2015/16)
Obsługiwane przez usługę Blogger.