XWNZX

XWNZX

Guantanamo Party Program


Do tej rozmowy postanowiłem podejść w sposób szczególny, bo i szczególna jest dla mnie działalność tego zespołu, a wyjątkową okazją ku temu jest nowy, trzeci pełny album w dorobku. Jednak nie będzie tu mowy o koncertach, które są swoistym emocjonalnym pociskiem przeszywającym serce; nie będzie o fenomenie rewelacyjnie brzmiącej płyty nagranej metodą DIY; nie będzie słowa o tym, że zawodowo zrealizował ją Haldor Grunberg z Satanic Audio, a wydała kultowa Antena Krzyku; nie wspomnę też o lawinie dobrych recenzji i słów uznania. Jest to z pewnością warte omówienia, ale to znajdziecie gdzie indziej. Ja natomiast miałem potrzebę wniknięcia głębiej w nieco inny wymiar twórczości GPP. Na zwierzenia udało mi się namówić Grześka – basistę, a rozmowę naszą zajął powracający szerokim echem... krzyk. ~Dq

Nową płytę kończy wers „milczę, więc mnie nie ma, krzyczę, więc jestem”. To z jednej strony doskonale obrazuje współczesność, w której wszystko i wszyscy wydają się krzyczeć, jakby coraz głośniej i w większej desperacji. Podobnie jak w mediach społecznościowych, jeśli nie jesteś w nich obecny, to nie istniejesz. 
Często myślę, że powstanie mediów społecznościowych zamiast sprawić, że ludzie będą bliżej siebie, sprawiło, że otacza nas dużo więcej negatywnych emocji, przemocy, zgiełku – takich pierwotnych instynktów i zachowań. Krzyk obecny w sieci to często wrzask, który niczemu nie służy poza zwróceniem na siebie uwagi, wystraszeniem innych. Ewentualnie to zwykła próba zawłaszczania przestrzeni. Gdy brak argumentów, zdolności do rzeczowej rozmowy, zawsze można próbować być głośniejszym. Nie chcę mówić, że świat zwariował, bo wokół nas zachodzą te same procesy co wcześniej, może tylko ich intensywność jest pozornie większa, ze względu na szybkość przepływu informacji. W jakimś więc sensie jesteśmy skazani na trwanie w tym hałasie, wojnie na decybele.

Milczenie przestało być cnotą, która potrafiła wyrazić więcej?
Nie wiem, jak było kiedyś, bo albo mnie wówczas nie było, albo tego zwyczajnie nie pamiętam, niemniej wydaje mi się, że milczenie wciąż może być cnotą, wartością. Cisza bywa bardzo wymowna i czasem ciszą można osiągnąć zdecydowanie więcej niż krzykiem. Gdy wszyscy krzyczą, milczenie jest prowokacją. Wydaje mi się, że wiedza, kiedy zamilknąć, to wyższy poziom samoświadomości, w kulturze Zachodu często niedoceniana. Kiedy oglądam azjatyckie filmy, mam wrażenie, że milczenie jest w nich atrybutem siły, wielkości. To taka cicha demonstracja własnej odrębności i jednocześnie oskarżycielski palec skierowany w oprawców. Milczenie wówczas, jakkolwiek to zabrzmi, staje się poprzez kontrast krzykiem w wymiarze symbolicznym. Są jednak chwile, gdy milczenie to bierność. Kiedy doświadczamy, jak powoli wokół nas zaciska się pętla państwowej przemocy albo głupoty ludzkiej, nienawiści, niesprawiedliwości społecznej – w takich sytuacjach krzyk jest walką o godność, prawo do samostanowienia, zasygnalizowaniem, że jesteśmy tutaj i swojego fragmentu rzeczywistości łatwo nie oddamy.

Może krzyk jest jedyną formą, którą można coś osiągnąć, zdobyć?
Trochę zapominamy, że krzyk wiąże się z różnorodnymi emocjami i doświadczeniami. Jest czymś naturalnym, ale też czymś bardzo pierwotnym. Ludzie krzyczą, kiedy się boją, kiedy odczuwają ból albo radość, gdy próbują dodać sobie odwagi lub odgonić zagrożenie, gdy podejmują wielki wysiłek lub stracili nadzieję. Ale jest też drugi aspekt – krzyk jako forma komunikowania się. Dla mnie taki krzyk jest rodzajem przemocy. Jeśli ludzie nie potrafią rozmawiać inaczej niż tylko krzycząc (nawet jeśli to tylko komunikacja w sieci), to coś poszło nie tak. Bliska mi jest koncepcja bagna behawioralnego. Stoimy w obliczu przeludnienia, stąd mamy coraz mniej przestrzeni dla siebie. Obserwuję coraz większą skłonność do zachowań przemocowych, agresywnych; obawiam się, że prędzej czy później to szaleństwo doprowadzi do jakiegoś kataklizmu.


Krzyk ma najczęściej negatywne konotacje, ale podoba mi się to, co powiedziałeś, że ludzie krzyczą, także odczuwając radość. Myślę sobie, teraz że np. ze smutku wynikają też dobre rzeczy, jak tęsknota, troska... Wynika z tego, że do życia potrzebne są także negatywne emocje.
Nie ma złych emocji. Możemy czuć gniew, radość, smutek, euforię... Odczuwamy je po coś. Uczymy się dzięki nim, poznajemy siebie. Z każdej odczuwanej emocji może wyrosnąć coś dobrego. Z gniewu, z frustracji może powstać współczucie, chęć zmiany, możemy zacząć coś robić. Szczęście, radość pozwalają nam definiować rzeczy dobre i ważne. Jeśli nie mamy wglądu w to, co czujemy, to znaczy, że nie znamy siebie i ciężej będzie nam zrozumieć innych ludzi. Bez emocji nie ma współodczuwania.

Kawałki na „trójce” nie mają tytułów, sama płyta też nie ma pełnego tytułu, tylko symbol ustawiający ją w chronologii. Czy przewrotnie brak tego wszystkiego nie jest biernością?
Brak tytułów poszczególnych numerów czy tytułu płyty jest konsekwencją wcześniejszych wydawnictw. Pierwszy album nie miał nazwy (a przy okazji kasetowej reedycji otrzymał „I”), drugi album to po prostu „II”. Trzeci musiał więc nazywać się tak, a nie inaczej. Co do tytułów poszczególnych utworów, to już wcześniej na splitach pojawiły się kawałki nienazwane. Tym razem uznaliśmy, że pozostawienie tylko czasów poszczególnych utworów będzie pójściem w skrajny minimalizm, pozostawieniem przestrzeni dla odbiorców. Jeśli komuś brakuje tytułów, może nadać je samodzielnie. Jeśli ktoś potrzebuje nazw, by wiedzieć, czego słucha, musi zdać się na swój intelekt, talent czy cokolwiek innego. Wierzę w to, że ludzie potrafią czytać między wierszami, że nie potrzebują, by wykładać im wszystko wprost. Naszym głosem są teksty piosenek, nasza muzyka, nasze wypowiedzi w zinach, rozmowach, nasze działania, które podejmujemy na co dzień i od święta. Tytuł płyty, tytuły piosenek nie mają znaczenia.

W tekstach piosenek dużo jest odniesień do przemijania, ulotności chwil, nawiązań do czasu i słów. Czy tu krzyk może być narzędziem, którego echo zapisze nas na zawsze?
Przemijanie jest częścią życia. Dzisiejsza kultura pochwala młodość, żywotność, piękno cielesne. Na ubocze spycha starość, upływ czasu, zmiany, którym podlegamy. Dziś śmierć jest postrzegana jako przerażający finisz, kotara, za którą nie ma już nic, jakiś uwłaczający koniec burzący potęgę rozumu. Myślę, że każdy – prędzej czy później – musi zmierzyć się ze swoim poczuciem kruchości życia, jego ulotności. Przepracować ten temat samodzielnie i jakoś go oswoić. Nie wiem, jaka jest recepta na to, by gdzieś pozostała cząstka nas samych. Staram się żyć swoim życiem najlepiej jak potrafię i mimo że popełniam błędy i zdarza mi się robić rzeczy, których się potem wstydzę, to jednocześnie próbuję być fair wobec siebie i innych. Mamy tylko jedną szansę, ponieważ nie da się cofnąć czasu. Nie wierzę w duszę, życie po śmierci, karę za grzechy, ognie piekielne i wieczne zbawienie. Czasem bardzo mi brak osób, istot, które odeszły. Nie ma ich i już nigdy ich nie spotkam. Czuję wówczas wewnętrzny ból, bezradność i rozdarcie. Myślę, że to taki element życia, z którym musimy się pogodzić, bo nic innego nam nie pozostało. W tym indywidualnym wymiarze krzyk niczego nie zmieni, pozwoli tylko uwolnić nadmiar napięcia, jakie w nas wygenerowały emocje.
Nie jesteśmy politykami, charyzmatycznymi przywódcami tłumów. Nie prowadzimy nikogo na barykady, nie dajemy do rąk kamieni i nie wskazujemy celu. Mamy ukształtowane poglądy na to, co jest dobrem, a co złem. Wierzymy, że nasi odbiorcy potrafią je odczytać. W wymiarze twórczym GPP jest kłębkiem silnych emocji. Znajdziesz i krzyk, i milczenie. Smutek, bezsilność, nadzieję, radość, szczerość i furię. Dla mnie to nadrzędna wartość tego, co robimy jako zespół.

Znajduję też mocno zarysowaną wizję upadku. „Jesteśmy jak drzewa, oddychamy zepsutym powietrzem, duma i wieczność są gówno warte, gdy wielkie drzewa i tak będą martwe”. To nie pozostawia złudzeń. Jednak gdzieś pomiędzy przemyka przejmująco wykrzyczany wers „nie chcę tak zniknąć”. Dlaczego nie warto znikać?
Każdy z nas powinien móc znaleźć cel i sens. To element człowieczeństwa. Kiedy go odnajdujemy, możemy obrać kierunek i przeżyć nasze życie w wartościowy sposób. Każdy z nas odnajduje sens w innych rzeczach, sprawach. Poświęcając się temu, co dla nas ważne, zatrzymujemy czas. Istniejemy. Zapisujemy się w pamięci innych osób. Dzięki temu trwamy dłużej niż tylko przez tych kilkadziesiąt lat życia.

Ernst Fisher powiedział, że „w upadającym społeczeństwie sztuka, jeśli jest autentyczna, musi również odzwierciedlać upadek”. To zdaje się pasować do waszej muzyki.
Sztuka to bardzo górnolotne określenie. Myślę, że każdy przejaw ludzkiej twórczości musi wynikać z potrzeb twórcy. Musi być więc z definicji szczery. Jest on nośnikiem chwili, emocji, wspomnieniem wydarzeń. Nikt nie pamięta, jaką melodię grała orkiestra na Titanicu chwilę przed katastrofą. „Guernica” Picassa jest w kanonie najważniejszych dział wszech czasów.

W takim razie idąc dalej za myślą Fishera, „czy sztuka może pełnić funkcję społeczną pomagającą zmienić świat?”
Tylko poprzez tworzenie można zbudować inny świat.

Wierzysz, że muzyka, teksty mogą wpływać na zmianę świata, jednostki?
Tak, zdecydowanie tak. Moje poglądy ukształtowały się także poprzez muzykę. To dzięki temu, że wiele lat temu usłyszałem Dezertera, Alians, Włochatego, Infekcję czy Homomilitię zacząłem sobie zadawać różne pytania. Cały ruch hippisowski, czy później punk, rozwijał się nie dzięki akademickim dywagacjom, ale dzięki zwykłemu niezadowoleniu, sprzeciwie, frustracji. Uważam, że jest w historii świata przynajmniej kilka piosenek, które mogły być katalizatorem zmian.

A własna twórczość przesiąknięta tak osobistymi rozważaniami jest sypaniem soli na niezabliźnione rany czy też kształtuje, ma kojące, terapeutyczne znaczenie?
Każdy potrzebuje jakiegoś wentylu bezpieczeństwa. Każdy ma swoje lęki, obawy, nieprzepracowane bądź oswojone traumy. Teksty GPP to zapisy chwil, ulotnych myśli. Jeśli jakaś definicja punk rocka zawiera szczerość, pozostawanie w zgodzie ze sobą, to jesteśmy zespołem do bólu punk rockowym. Nie ma tu kalkulacji, póz. Są osobiste doświadczenia i mierzenie się z ciemną stroną człowieczeństwa. Na „dwójce” było dużo słów o bezsilności w różnych aspektach – czy to społecznym, czy jednostkowym (osobistym). „Trójka”, jeśli przyjmiesz jedną z możliwych interpretacji, to płyta o wątpliwościach – czy potrafiliśmy kochać, dawać, mierzyć się z życiem, być silnym, czy wiemy, kim jesteśmy, co sprawia, że jesteśmy takimi, a nie innymi ludźmi. To moja interpretacja na dziś, na 12 lutego 2018.


Taka interpretacja zmusza do wejrzenia w głąb siebie, do refleksji, może przewartościowania pewnych rzeczy. To jest dla mnie największą siłą tej płyty. Masz świadomość tego, że to może być tak znaczące?
Moje spojrzenie na GPP jest z definicji skrzywione. Nie umiem ocenić tego, co robimy, obiektywnie. Nie wiem, czy nasza muzyka ma siłę oddziaływania, ale kłamstwem byłoby, gdybym powiedział, że nie chciałbym tego. Boję się trochę samozadowolenia, usypia ono czujność i krytyczne myślenie. Widzisz, wbrew pozorom jest we mnie wiele optymizmu i życzliwości wobec świata, nawet gdy wypowiadam kategoryczne sądy. Cenię sobie przyjaźń, uwielbiam czuć zaciekawienie ludźmi. Nie lubię jednak bezrefleksyjności, uważam, że stanowi ona pierwszy krok do zniewolenia. Jeśli tracimy pewną zdolność do spoglądania na siebie w szerszej perspektywie, to tracimy również taką zdolność wobec świata. Nie rozumiejąc siebie, nie rozumiemy tego, co dzieje się wokół nas. Kultura masowa otępia zmysły, gasi zdolność do krytycznego myślenia, wypełnia każdą przestrzeń życia, podając łatwe odpowiedzi. Jasność umysłu versus hedonistyczne otępienie. Wbrew pozorom mamy do czynienia z kulturą totalną. Dlatego uważam, że należy zawsze zadawać sobie pytania o przyczynę, cel i skutek.

Zagadką jest dla mnie oprawa graficzna „trójki”. Jeśli ma być dopełnieniem płyty, to kojarzy mi się z zębami, które przy wtórze wspominanego krzyku chcą gryźć.
To bardzo dobra interpretacja. Jeśli okładka i zawartość płyty wzbudziły w tobie taki odbiór całości, to świetnie, bo to oznacza, że płyta spowodowała, że coś poczułeś. Nie ma jednej i właściwej odpowiedzi na twoje pytanie. Każda jest słuszna i prawdziwa.

W takim razie mam też taką teorię, że diament może posłużyć do określenia pejoratywnego znaczenia krzyku, który nieoszlifowany, jest jak „słowa raniące jak stal”, ale oszlifowany, stając się diamentem, może nieść szlachetny przekaz.
Nie przyszło mi to do głowy. Dla mnie kryształy są czymś zarówno doskonałym w formie (regularnym, uporządkowanym), jak i czymś fałszywym i niebezpiecznym. To piękne, błyszczące bryły, ale mają ostre krawędzie i potrafią zranić. Wszystko jest wielowymiarowe. Trochę to taka postmodernistyczna zabawa, ale jestem zwolennikiem raczej mnogości znaczeń i skojarzeń bazujących na emocjach niż pustej formy górującej nad treścią. Jak już wspomniałem, każda interpretacja jest słuszna.
(#5, wiosna 2018)
Obsługiwane przez usługę Blogger.