XWNZX

XWNZX

Nie becz, to tylko straight edge

Zanim pojawia się zmiana, pojawia się potrzeba zmiany. Jako ludzie czasem cierpimy opresję, zmagamy się z problemami, szukamy rozwiązań. Jesteśmy słabi – tkwimy w okowach zastanych układów społecznych, schematów myślowych i własnych przyzwyczajeń. Chęć panowania nad losem przegrywa z poznawczym lenistwem w koleinach wygodnej, codziennej rutyny. Nie zauważamy możliwości pojawiających się na wyciągnięcie ręki. Rzadko podejmujemy ryzyko porzucenia komfortu i prób dokonania gruntownej zmiany, mogącej uwolnić tkwiący w nas uśpiony potencjał. Wyzwanie zawsze niesie szansę, ale nie jest łatwo uświadomić sobie korzyści z porzucenia dotychczasowych przyzwyczajeń. Występujemy przeciwko krępującym nas stosunkom społecznym, wyczekując zmian, nie zdając sobie sprawy, że generalna metamorfoza własnego postrzegania przyniesie przemianę głębszą i bardziej satysfakcjonującą. Nie od razu zdobywamy siłę i wiedzę, by do niej doprowadzić.
W obliczu społecznej opresji i przymusu dostosowania się naturalnym odruchem jest bunt i podjęcie walki w obronie własnego indywidualizmu. Następnym krokiem jest doświadczenie współtworzenia odrębnej przestrzeni kulturowej, niezależnej od obowiązujących kanonów i norm. Nie muszę chyba udowadniać, jak wartościowe i inspirujące jest zejście ze szlaków wyznaczonych i nadzorowanych przez podążającą za stadem większość. Jednostki w zbiorowości poruszają się w stanie permanentnej ucieczki od wolności – lekkomyślnie wyzbywają się swobody wyboru, byle tylko zrzucić ciężar konieczności podjęcia decyzji. Dopasowanie się do istniejących stosunków zapewnia bezpieczną asekurację, ale chyba wszyscy kiedyś zdaliśmy sobie sprawę, że to rozwiązanie ograniczające i mało eleganckie. Znacznie bardziej pociągające było rzucenie wyzwania oczekiwaniom ogółu i zaangażowanie w działania zmieniające rzeczywistość odległe od oficjalnego wzorca. Co za nimi stało? Potrzeba zmiany. My wpadliśmy na siebie przypadkiem.

Dotąd zażywałem beztroski życia. Egzystencji z dnia na dzień patronował imprezowy nihilizm i ucieczka od szarej rzeczywistości w świat piątkowo-sobotnich ekscesów, aż przyszedł dzień, w którym przestało to wystarczać. Życie toczyło się swym torem pozornie bezproblemowo, jednak przez lata koleje losu poszatkowane weekendami traciły dla mnie ciągłość. Brakowało czegoś nieuchwytnego, ponadczasowego sensu, którego dosięgnięcie okazywało się niemożliwe bez spojrzenia z szerszej perspektywy. Zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki nie zostałem przez inne okoliczności zmuszony do zmiany trybu życia. Pierwszy półroczny okres odstawienia procentów, który przeszedłem, zamknęło spotkanie z potrzebą zmiany. Z zamiarem wyzbycia się używania wszystkich środków odurzających – czyli w moim przypadku głównie piwa i papierosów. Po tym pół roku, wraz z powrotem do starych przyzwyczajeń, nastąpiło pogorszenie jakości życia – wyłącznie z winy sięgania po browar. Wróciły kłopoty z koncentracją, pamięcią, bezsenność… Wówczas stało się jasne, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest zupełne wykluczenie używek z diety, co nastąpiło całkiem naturalnie. Trochę się bałem, że czeka mnie solidna próba charakteru, ale poszło łatwiej, niż myślałem. Po zakończeniu detoksykacji, jakiej doznaje organizm odcięty od dopalaczy, on sam wzdraga się przed sięgnięciem po trucizny, jakimi są nikotyna i alkohol. Towarzysząca temu zmiana jakościowa w życiu dostrzegalna jest dopiero po dłuższym czasie i założę się, że każdy odbierze ją inaczej: ja zarejestrowałem uwolnienie potencjału intelektualnego i twórczego. Zaprzestanie odurzania się wyostrzyło percepcję i pozwoliło spojrzeć na wiele spraw z potrzebnego mi wcześniej dystansu. Trudno opisać tę korektę perspektywy bez popadania w banał, ale wszystko, co słyszałem wcześniej o poszerzeniu horyzontów, zyskaniu nowego spojrzenia na świat i na nowo nabycia umiejętności rozwiązywania problemów, uzyskało potwierdzenie w praktyce. Na poziomie rozwoju osobistego abstynencja niesie same korzyści, choć efekt nie jest natychmiastowy. Co do tego nie ma dwóch zdań.

Dużo trudniejsze okazało się funkcjonowanie w społeczności na dotychczasowych zasadach. Otaczająca nas kultura jest wręcz napędzana socjalizującym działaniem alkoholu, bez którego więzi społeczne uległyby rozluźnieniu. Większość kontaktów i relacji zacieśnia się przy kieliszku, podczas obowiązkowego zakrapiania ważnych momentów życia. Jak tu nie pić? Abstynenci postępując wbrew obowiązującym wzorcom zachowań, stają się mniejszością szczególną. Rezygnując z alkoholu, stawiają się poza nawiasem głównego nurtu – co mnie osobiście przyprawiło o poczucie wyobcowania. Ale przychodzi moment, w którym już nie chcesz w tym uczestniczyć. Uznałem, że jestem w stanie poświęcić członkostwo w tych wszystkich oszołomionych układach na rzecz budowania własnego, lepszego ja. Może się to wydawać zachowaniem aspołecznym, ale czy relacje zadzierzgnięte i podtrzymywane pod wpływem alkoholu czy narkotyków są takie wartościowe? Utrata znajomych i kolegów może wydawać się bolesna, ale nie wydaje mi się szczególnie wysoką ceną w porównaniu z tą, którą przychodzi płacić tonącym w nałogach. Alkoholikom z rozbitych rodzin, bezdomnym narkomanom, palaczom umierającym na raka, uzależnionym od leków czy nawet niewolnikom weekendowego upijania się. To zagrożenie może wydawać się odległe, ale czyha na każdego. Granica między bezpiecznym stosowaniem a nadużywaniem środków zmieniających świadomość jest cienka i niedostrzegalna: wg Światowej Organizacji Zdrowia alkoholizmem jest już "okresowe spożywanie w celu doznania działania psychicznego, a także uniknięcia złego samopoczucia z powodu jego braku". Szacunkowe badania wskazują, że ok. 16% polskiego społeczeństwa ryzykownie nadużywa alkoholu. Popijanie tak często przybiera formę patologii, że przestało już nas szokować. Na co dzień z łatwością usprawiedliwiamy pijackie wybryki, traktując zamroczenie jako okoliczność łagodzącą: w końcu każdemu zdarzyło się narozrabiać na rauszu i sami nie chcemy być pociągani do odpowiedzialności za nie do końca świadome uczynki. Wszystko to sprawia, że jako społeczeństwo en masse nie dostrzegamy problemu: picie mamy we krwi, a osoby odmawiające udziału w alkoholowych rytuałach wychodzą na odszczepieńców. Pijaństwo jest elementem krajobrazu, pozorem normalności; współudział w tych zachowaniach jest prozaicznie konwencjonalny. Wstrzemięźliwość staje się zaś kolejną formą buntu wobec istniejących norm społecznych, niezgodą na zastane stosunki i podjęciem próby zmiany.

Potrzeba kontestacji poprzez odrzucenie używek to właśnie idea straight edge w czystej postaci. Wyższy poziom rebelii przeciwko panującemu porządkowi i następny krok ku wyzwoleniu. To w zasadzie tylko retusz przyzwyczajeń, a zarazem możliwość uzyskania pełni kontroli nad własnym życiem, uwolnienie umysłu i tkwiącej w nas energii. Zmiana, jaka w nas zachodzi pod jego wpływem, ma niepoliczalny potencjał sprawczy wobec rzeczywistości, w której funkcjonujemy. Świadectwo, jakie dajemy swoją postawą, pozytywnie wpływa na otoczenie i przyczynia się do zwiększenia świadomości problemu nadużywania alkoholu i stosowania narkotyków, co zaobserwowałem w praktyce. Zatem zmieniając siebie – zmieniamy świat. Założę się, że powyższe zdania trącą brakiem polotu, ale według mnie tak właśnie się sprawy mają. Z koncepcją straight edge zetknąłem się jeszcze przed wejściem w pełnoletność i pewnie dlatego wówczas wydała mi się mało fascynująca wobec czekającej za progiem alkoholowo-narkotycznej orgii doznań. Pokusa wypróbowania tego wszystkiego na sobie okazała się silniejsza niż rygor ascezy, któremu i tak byłem poddawany na co dzień. W wieku, w jakim rzadko podążamy za pragnieniami z głębszym namysłem, nie zawsze udaje się w porę docenić zalety płynące z trzymania się z dala od kłopotów. Straight edge jako niezłomna postawa wprawdzie mi imponował, ale bardziej pociągająca była zabawa i autodestrukcja, zatem zbywałem to klasycznym "to nie dla mnie". Świadomość przyszła z wiekiem, w momencie, w którym otępianie się piwem i dymem już dawno było prozą życia. Gdy przyszło mi na własnej skórze skosztować owoców długotrwałego niepicia, prysły obawy przed gwałtownymi skutkami rewizji nawyków. Zderzyłem się z potrzebą zmiany, którą z czasem udało się szczęśliwie wprowadzić.

Za wszelką cenę chciałbym uniknąć dydaktyki. Rozumiem powody, dla których ludzkość stosuje środki rozluźniające, takie jak papierosy, piwko, czy sięga po jointa. Rozstałem się z używkami po długim, rozrywkowym okresie, w trakcie którego nieświadoma potrzeba zmiany wielokrotnie przegrywała z doraźnym kaprysem zabawy, beztroski, ochotą zerwania z rzeczywistością. Przez ten czas niezbyt stać mnie było na dojrzałą refleksję, chociaż przykładów zgubnych skutków nonszalanckiego obchodzenia się z alkoholem i narkotykami wokół nie brakowało. Jeden z moich najbliższych przyjaciół w szeregu nieciekawych perypetii i po dwóch latach odosobnienia cieszy się nowym życiem jako niepijący alkoholik. Inny zerwał wszystkie kontakty i wycofał się zupełnie ze starych znajomości, zdradzając objawy osobliwego pomieszania zmysłów. Nie stanowiło to dla mnie przestrogi: miałem szczęście uniknąć uzależnień i nie doznałem niszczących skutków nałogu albo też nigdy nie zdałem sobie z tego sprawy.
Dziś już się nad tym nie zatrzymuję. Przemyślenia, jakie skłoniły mnie do wejścia na ścieżkę straight edge i pełnej abstynencji, obrosły z czasem innymi refleksjami. Traktuję je jako preludium, wstęp do zupełnie nowego rozdziału, który naturalnie otworzył się dzięki rezygnacji z używek. Oszczędzę sobie patosu stwierdzeń o narodzinach na nowo, ale wrażliwsi z nas w oczyszczającej kuracji pozbycia się środków odurzających z pewnością poczują poruszenie, tym większe, im głębszą przejdą przemianę.

Jakub "Stan" Stański
(#3, wiosna 2016)
Obsługiwane przez usługę Blogger.