XWNZX

XWNZX

Emil Stanisławski – Vegan Workout

Bohaterem poniższego wywiadu jest Emil Stanisławski - instruktor kettlebell, pasjonat capoeiry i ojciec założyciel strony, którą z pewnością znasz - veganworkout.org.pl. Zapraszam do lektury. ~Bartek

Zacznijmy może klasycznie, czyli skąd bierzesz białko? 
Magia! To już z 15 lat jak cierpię na niedobory. A żyję.

OK, żarty na bok... Na razie przynajmniej. Przedstaw się nam i napisz kilka zdań o sobie. Skąd jesteś? Ile masz lat? Jaki jest Twój ulubiony kolor? 
Jestem z Warszawy, nazywam się Emil, lat mam 30, mój ulubiony kolor to chyba żółty. W sensie lubię patrzeć na coś żółtego, nie żebym ubierał się na żółto. Od około 10 lat jestem zaangażowany w działania ruchu pro zwierzęcego w Polsce. Kiedyś poprzez działanie w organizacjach i mniej formalnych grupach, teraz głównie przez Vegan Workout. Za dzieciaka trenowałem karate, potem miałem mocno rozrywkowo – koncertowy okres w swoim życiu i jakieś 9 lat temu wróciłem do treningów. Zaczynałem od capoeiry, po drodze była gimnastyka, boks tajski, teraz
kettle.

Jesteś jednym z założycieli veganworkout.org.pl. Co możesz nam powiedzieć o tym serwisie? Skąd pomysł na taką właśnie tematykę? Co do tej pory udało się Wam osiągnąć w ramach działalności strony? 
Pomysł na Vegan Workout narodził się z 8 lat temu. Zaczynałem wtedy swoją przygodę z capoeirą i szukałem jakichś informacji na temat łączenia diety roślinnej ze sportem. Wtedy w Polsce funkcjonowała wyłącznie strona ekipy VegeRunners – wegesport.pl. Niestety nie była aktualizowana zbyt często i jedyne co mi pozostało to poszukać informacji na zagranicznych stronach. Potem przyszła refleksja, że może warto przetłumaczyć niektóre wiadomości, może ktoś jeszcze w naszym kraju chciałby z nich skorzystać. Postanowiliśmy z moją dziewczyną założyć bloga, gdzie będziemy wrzucać informacje na temat diety roślinnej i sportu. Jakieś podstawowe informacje plus teksty, które uda nam się przetłumaczyć. Nikt wtedy szerzej nie mówił o diecie wegańskiej z perspektywy sportu. Mówiło się o prawach zwierząt, o ekologii, o zdrowiu, ale nie o sporcie. Ludzie nadal byli przekonani, że weganie to anemicy z niedowagą, którzy nawet pustego gryfu od sztangi nie podniosą. Może dlatego projekt załapał i dosyć szybko zaczęliśmy zdobywać popularność. Dzięki VeganWorkout mieliśmy większą motywację, żeby rozwijać się w temacie diety roślinnej i aktywności fizycznej. Spotkaliśmy mnóstwo świetnych osób, zaczęliśmy organizować swoje pierwsze imprezy, między innymi VeganFightFest, na który zaprosiliśmy gości z Wielkiej Brytanii. Do tego po raz pierwszy zorganizowaliśmy wtedy wykład z nikomu wówczas nieznanym dietetykiem, Damianem Parolem. Po raz pierwszy udało nam się zorganizować wykład o diecie roślinnej w sportach siłowych. Potem zaczęliśmy cykl szkoleń z Damianem w całej Polsce. Braliśmy udział w organizowaniu pierwszej wizyty Patrika Baboumiana w Polsce, najsłynniejszego wówczas strongmana na roślinach. Cały czas pisaliśmy teksty na stronę, ja zacząłem uczyć w Akademii Kettlebells Warszawa, coraz więcej trenerów i podopiecznych, z którymi miałem okazję pracować, zaczęło pytać o weganizm i wegetarianizm. Zacząłem prowadzić szkolenia obejmujące między innymi treningi z kettlebells. Wszystko zaczęło się od Vegan Workout. To był nasz pomysł na nową formę aktywizmu. Po kilku latach spędzonych w organizacjach pro zwierzęcych chciałem spróbować czegoś nowego, dotrzeć do ludzi od innej strony.

Czy Veganworkout.org.pl to jedyny projekt, w którym maczasz swoje palce? 
Wcześniej z Martą pracowaliśmy w Fundacji Viva. Wymyśliliśmy kampanię Zostań Wege na 30 dni, którą potem przez kolejne kilka lat koordynowałem. Zajmowaliśmy się organizacją corocznego Tygodnia Wegetarianizmu. W międzyczasie powołałem do życia Zeszyty Praw Zwierząt. Później zaczęliśmy pracować w magazynie Vege. Marta jako redaktorka naczelna, a ja jako grafik. W wolnych chwilach pracowaliśmy nad Vegan Workout. Kilka lat później założyliśmy sklep sweetpiggy.com.pl, który prowadzimy do dzisiaj. Od początku jestem też zaangażowany w kampanię Jasna Strona Mocy. Jednak obecnie, najtrudniejszym i największym projektem, jaki ogarniam jest Akademia Kettlebells Warszawa.

Jesteś jednym z instruktorów w Akademia Kettlebells Warszawa. W jaki sposób trafiłeś na kettle i dlaczego obrałeś je jako swoją specjalizację? Jak wyglądała Twoja droga do bycia instruktorem? 
Na kettletrafiłem przypadkiem, przeglądając książki w empiku.Trenowałem wówczas capoeire i bawiłem się trochę w podciąganie i pompki. To był początek rozwoju street workoutw Polsce. Ale te dziwne żelazne kule z uchwytem intrygowały mnie coraz bardziej. Przerwałem dodatkowe treningi muay thai i zacząłem szukać sekcji kettlebells w Warszawie. Wówczas mało kogo interesował ten temat. Nie było jeszcze nawet Strong First, czyli organizacji w ramach której obecnie działam. Trafiłem w Warszawie do Sebastiana, który był instruktorem HKC . Tam od razu złapałem zajawkę. Łączyłem dwa treningi capoeiry z dwoma treningami kettlebells w tygodniu. Z treningu na trening wkręcałem się coraz bardziej. Któregoś dnia Sebastian wspomniał coś o wyzwaniu snatch test, czyli rwaniu 24-kilogramowego odważnika 100 razy w ciągu 5 minut. Ja wtedy bałem się zrobić tym  kettlem więcej niż 3 powtórzenia w obawie o własne życie. Byłem przekonany, że ten challange jest zarezerwowany tylko dla „prawdziwych” sportowców. Ale im dłużej ćwiczyłem, tym więcej rzeczy, które wcześniej wydawały mi się nie możliwe stawało się realne. W końcu postanowiłem, że przystąpię do kursu instruktorskiego Strong First. Tam właśnie miałem się zmierzyć ze snatch testem. Kurs kosztował majątek, ale ja byłem zdeterminowany. Nie zamierzałem być instruktorem, chciałem tylko udowodnić sobie i innym, że można zrobić snatch test na roślinach. Wiedziałem, że to będzie też dobra reklama dla Vegan Workout jeżeli uda mi się zaliczyć ten egzamin. Plus miałem nadzieję, że tytuł instruktora SF pozowoli mi uwiarygodnić moją misję i lepiej promować dietę roślinną. Egzamin zaliczyłem bez problemu. Dwa miesiące później przypadkiem trafiłem na Mirka, który zakładał szkołę kung fu i zaproponował mi pracę jako instruktor kettli. Niedługo potem powstała Akademia Kettlebells Warszawa.


W treningu kettlebell rozróżnia się głównie 2 szkoły - hardstyle i girya. Wiem, że Twoją domeną jest styl promowany przez StrongFirst czy RKC, czyli hardstyle. Czemu preferujesz ten właśnie model od wersji sportowej? 
Lubię oba style, szkoliłem się również w Girevoy Sport. Uważam, że hardstyle jest lepszym wyborem dla osób, które zmagają się z siedzącym trybem życia. Takie osoby potrzebują więcej pracy nad stabilizacją i mobilnością. Tymczasem GS to sport, czyli przygotowuje nas do jakiejś specyficznej formy ruchu. Większość osób nie chce być sportowcami, chce po prostu czuć się lepiej ze swoim ciałem, nie koniecznie ścigać się w zawodach. GS to świetny wybór dla tych, którzy szukają rywalizacji w kettlach i marzy im się zdobywanie medali. Wszystko więc zależy od celu.

Brałeś kiedyś udział w zawodach kettlebell ? Myślisz żeby kiedyś tego spróbować? Kręci Cię współzawodnictwo? Co sądzisz o zawodach w stylu w Hardstyle Challenge? 
Nie brałem. Tak jak mówiłem, uważam, że zawody kettlebells mają sens wyłącznie w formie GS. W ramach techniki hardstyle nie będziemy nigdy w stanie zrobić tak dużo rwań czy podrzutów jak w ramach GS. Po prostu hardstyle nie został stworzony z myślą o zawodach. Z kolej maksowanie ciężarów na zawodach, w takich technikach jak na przykład military presswiąże się zwykle z kaleczeniem techniki i dodatkowym ryzykiem kontuzji. Mnie takie rzeczy nie interesują. Dlatego nie utożsamiam się jakoś specjalnie z zawodami Hardstyle w naszym kraju. Nie namawiam też do nich swoich podopiecznych. Być może kiedyś będę miał okazję więcej pracować z GS i wtedy przemyślę ewentualny start w zawodach. Na razie nie odczuwam takiej potrzeby.

Kettlebells są doskonałym narzędziem do budowania siły i wytrzymałości, ale czy sprawdzają się równie dobrze w budowaniu masy? Czy dobrym pomysłem jest stosowanie ich w treningu nastawionym głównie na hipertrofię? 
Myślę, że jeżeli komuś zależy głównie na masie mięśniowej, to lepszym wyborem będą klastyczne hantle i sztanga. Łapanie za kettle w celu nabrania masy to moim zdaniem marnowanie ich potencjału. Oczywiście, trenując z odważnikami, mamy szansę zmienić swoją sylwetkę na plus. Sam dorzuciłem w ciągu tych kilku lat ćwiczeń dodatkowe 10 kg. Ale to stało się przy okazji i zajęło sporo czasu. Jeżeli komuś zależy na szybkich rezultatach i chce trenować sporty sylwetkowe to kettle mogą być traktowane jako uzupełnienie standardowego treningu siłowego.

Co doradziłbyś osobie, która chciałaby spróbować swoich sił z kettlami? 
Niech znajdzie instruktora w swojej okolicy. To brzmi banalnie, ale naprawdę bardzo ciężko jest załapać samemu, o co chodzi w treningu z odważnikami. Część osób myśli, że kettle sprowadzają się do machania między nogami 4 kg, żółtymi odważnikami z siłowni. Jeżeli ktoś chce naprawdę zobaczyć jak pracuje się z kettlami, a nie ma w tym doświadczenia to nie będzie w stanie sam zweryfikować tych wszystkich bzdurnych filmików na youtubie. Potrzebujemy kogoś, kto nam pokaże co i jak, przynajmniej na początku.

W momencie, gdy Krzysztof Ibisz przełamał stereotyp, że osoba dojrzała musi być zniszczona życiem i zaniedbana, sporo osób rzuciło się w wir diet i aktywności fizycznej. Większość ma obsesję na punkcie spalania kalorii i biegania, aby to osiągnąć. Zawsze w tym momencie przypomina mi się Max Shank, który mówił, że zamiast spalać kalorie, lepiej jest je inwestować. Czy wg Ciebie np. trening siłowy, czy nastawiony na konkretne osiągnięcia jest lepszym wyborem, jeśli chodzi o pracę nad swoim zdrowiem lub zrzuceniem wagi, niż katowane się na znienawidzonej bieżni? 
Zdecydowanie. Moim zdaniem w treningu chodzi o ciągłą naukę nowych rzeczy. Wieczne ściganie się z ciężarem zostawmy zawodowcom. My powinniśmy przede wszystkim czerpać radość z treningu. Poza tym nasze ciało lubi różnorodność. W tym kontekście też bardzo fajnie działają kettle bo ilość ćwiczeń i ich wariacji umożliwia budowanie setek odmiennych kombinacji na treningu. Kettle, wbrew pozorom, nie polegają tylko na wyciskaniu.

Jak wygląda Twój plan treningowy obecnie? Stosujesz jakiś program? Jakie masz sportowe cele do osiągnięcia w 2019? 
W tej chwili mój plan kręci się wokół snatch testu z 32 kg odważnikiem. Póki co do upragnionego celu zostało mi 10 pow. Potem wrócę do bent pressa ze sztangą gdzie będę chciał pobić swój zeszłoroczny wynik (70 kg). W międzyczasie pracuje nad swoim staniem na rękach i próbuję dobić do 1 minuty swobodnego stania do góry nogami. Czasem stosuje konkretne programy treningowe, czasem pozwalam sobie na totalny freestyle, czasem staram się łączyć ogólny schemat treningowe z dodatkową improwizacją. Nigdzie mi się nie spieszy, jeżeli chodzi o cele, a tak jak mówiłem, moim głównym celem jest dobra zabawa. Poza tym jako trener też staram się więcej czasu poświęcać treningom swoim podopiecznych.


Wróćmy jednak do weganizmu. Wiem, że zainteresowałeś się nim przez punk rock. Dalej utrzymujesz kontakty ze sceną? Masz jakieś ulubione kapele? Są tematy scenowe, które dalej są Ci bliskie? 
Tak, trafiłem na wegetarianizm za sprawą piosenek Włochatego. To było z 18 lat temu. Po raz pierwszy słyszałem wtedy o prawach zwierząt. Wcześniej nigdy nie myślałem o diecie bez mięsnej w takim kontekście. Ze sceną jako taką nigdy jakiś specjalnych kontaktów nie miałem. Chodziłem na koncerty, miałem trochę znajomych z różnych klimatów, ale nigdy nie identyfikowałem się z żadną konkretną muzyką. Ale kapel słucham do dziś – Eye for an Eye, El Banda, 1125, April, Złodzieje Rowerów. Stare klasyki jak Moskwa, Dezerter, Zakon Żebrzących czy Nauka o Gównie. I dalej wpadam na koncerty, ale już o wiele rzadziej.

Pewnie dobrze pamiętasz lata, gdy Twój weganizm spotykał się z głupkowatymi tekstami i próbami wyśmiania tego wyboru. Teraz weganizm stał się modny, ale też w pewnym sensie wrogiem publicznym nr 1. Dlaczego tak trudno jest gadać o weganizmie? Dlaczego tak wiele osób stawia sobie za punkt honoru udowodnienie, że taki tryb życia jest nie tylko bzdurny ale wręcz szkodliwy?
Myślę, że to nie dotyczy wyłącznie weganizmu. Wydaje mi się, że coraz trudniej rozmawiać również o wielu innych kwestiach. Musimy też rozgraniczyć rozmowy na żywo od kłótni na portalach społecznościowych. Te drugie coraz częściej stają się miejscem wylewania frustracji, a nie jakiejkolwiek rzetelnej debaty. Niestety, social media dały możliwość grupowania się wszelkiej maści wariatom od płaskiej ziemi, spisków, antyszczepionkowców, radykalnych narodowców itp. To niestety dodatkowo obniża jakość dyskusji w takich miejscach. Jednak wierzę, że nadal w rozmowie na żywo można przeprowadzić bardzo fajną dyskusję na temat diety roślinnej. Musimy tylko pamiętać, że rozmowa to rozmowa, a nie monolog polegający na udowadnianiu swojej racji.

Mięso i nabiał często stawiane są obok papierosów, jako podobna forma uzależnienia. Myślisz, że właśnie dlatego tak ciężko jest ludziom przestać je jeść? 
Nie. Wydaje mi się, że to jest kwestia kulturowa. Tutaj mamy dwa aspekty. Po pierwsze – nawyki żywieniowe kształtowane od dziecka, w których mięso i nabiał zajmowały bardzo ważne miejsce. Druga rzecz – kulturowe postrzeganie zwierząt poza ludzkich z perspektywy antropocentrycznej. Mocno zakorzeniona w naszej kulturze hierarchizacja świata zwierząt, postrzeganie Homo Sapiens w kategoriach korony stworzenia – to wszystko bardzo utrudnia jakąkolwiek etyczną refleksję w odniesienie do weganizmu. Potrafimy nawet przeinterpretowywać nauki biologiczne, dostosowując je do naszych antropocentrycznych wzorców. Od dziesięcioleci wiemy, że ewolucja ma kształt rozgałęzionego drzewa, a mimo to nadal lubimy mówić o drabinie ewolucji z człowiekiem na jej szczycie. Jest to skrajnie nienaukowe podejście, ale lepiej pasuje do naszej wizji świata, w którym zwierzęta mają spełniać głównie rolę użytkową.

Jest wiele badań mówiących o słuszności diety wegańskiej. Praktycznie na każdej płaszczyźnie można znaleźć dowody na plusy płynące z jej stosowania. Są jednak różnego rodzaju autorytety, lekarze, naukowcy, którzy twierdzą coś zupełnie innego i – co więcej – mają na to dowody w postaci badań, statystyk itd. My mamy swoje argumenty, a strona przeciwna ma swoje. Obie strony są przekonane o swoich racjach i mają na myśli dobro ogółu. Więc gdy pominiemy kwestie etyczne (bo są ludzie, których etyka wcale nie przyciągnęła na stronę weganizmu), a spojrzymy na to tylko pod kątem naukowym, to komu wierzyć? 
Tutaj musimy przede wszystkim nauczyć się weryfikować źródła. Nauczyć się jak działa metodologia nauka i jak wygląda hierarchia dowodów w nauce. Jedno pojedyncze badanie nie mówi nam praktycznie nic i ma bardzo małą wartość. O wiele ważniejsze są meta analizy i raporty międzynarodowych instytucji zajmujących się dietą i medycyną. I w tym kontekście wszystkie największe organizacje mają konsensus – dobrze zbilansowana dieta roślinna działa. To trochę jak z globalnym ociepleniem. Mnóstwo ludzi uwierzyło, że zmian klimatu nie ma i wszystko to spisek światowej lewicy. To niesamowite, ale dajemy wiarę osobom, które nie mają żadnego wykształcenia w temacie klimatologii. Nawet nie poddajemy w wątpliwość ich wiarygodności. Ludzie często opowiadają bzdury o wulkanach, które emitują rzekomo więcej CO2 albo opowiadają bajki o plamach na słońcu. Powołują się przy tym na opinie osób, które nie odróżniają nawet pogody od klimatu. Z jednej strony – to bardzo przykre zjawisko, z drugiej łatwiej czemuś zaprzeczyć niż wziąć za to odpowiedzialność. Czy to w kwestii zmian klimatu, czy życia zwierząt.

Jednak nie tylko kręgi naukowe, czy prasa obrały sobie weganizm jako cel ataków, ale również typowy Seba zmienia się w speca odnośnie żywienia. Jest mu o tyle łato, gdyż pokutuje wśród ludzi obraz zabiedzonego weganina. Myślisz, że na weganach spoczywa pewnego rodzaju odpowiedzialność za ruch? Pewnego rodzaju przymus do dbania o siebie w celu pozytywnego promowania weganizmu? 
Tak. Uważam, że chcąc nie chcąc każdy z nas jest ambasadorem weganizmu. Jeżeli przechodzimy na dietę roślinną z etycznych pobudek, musimy pamiętać, że nowo poznane osoby, będą nas zawsze konfrontować z tymi wszystkimi stereotypami o agresywnych i nieodżywionych weganach. Jeżeli wpasujemy się w którykolwiek z nich, przegraliśmy.

Ale nie samą wrogością człowiek żyje, więc zdarzają się pewnie wyjątki i ludzie zainteresowane tematem. Ty, jako osoba z wieloletnim stażem na pewno jesteś w stanie określić, jaka jest najlepsza metoda na przekonanie ludzi do swoich racji i pokazanie, że weganizm niesie ze sobą głównie korzyści. Czy agresywny weganizm jest skuteczny? A może wyprane z emocji, rzucane na wiatr fakty naukowe mają większa siłę oddziaływania? Czy jednak bombardowanie ludzi drastycznymi zdjęciami/filmami ma może najlepsze rezultaty? 
Najważniejsze to być dobrym ambasadorem. Być normalną, fajną osobą. Taką, której nikt by nie podejrzewał o weganizm, bo nie pasuje do żadnego ze znanych stereotypów. Nie robi problemów, kiedy ktoś obok je mięso, trenuje, można z nią pogadać o wszystkim i nie sprowadza każdego tematu do praw zwierząt. Kiedy wchodzę do nowego środowiska, nigdy nie mówię o swojej diecie. Zwykle wychodzi to przy okazji jakiejś imprezy. Do tej pory ludzie już zwykle zdążyli mnie polubić więc na wiadomość, że nie jem mięsa, zamiast reagować wrogością czują się zaciekawieni. Opowiadam czasem co i jak jem, ale raczej szybko ucinam temat, o ile ktoś nie ma więcej pytań. Potem po kilku latach okazuje się, że ktoś przeszedł na weganizm, bo tak obserwuje co robię i widzi, że działa.


Powiedzmy, że nasza postawa i argumenty przekonały taką osobę do zmiany stylu życia. Jak myślisz, jakie są największa błędy popełniane przez nowo odrodzonych wegan? Czego powinni się oni wystrzegać? 
Jeżeli chodzi o zdrowie – niedostateczna uwaga na podaż wapnia w diecie, kwasów omega 3 i suplementację B12. Dodatkowo dawanie wiary w pseudo naukowe teorie, od których roi się w środowisku zwolenników diety roślinnej. Musimy nauczyć się odróżniać fakty od opinii osób, które same wymyślają sobie teorie i zakładają na ten temat blogi. Jeżeli chodzi o trening – zbyt duży nacisk na białko, zbyt mało liczenia kalorii. Kalorie są najważniejsze. Od tego ile energii pochłaniamy w posiłkach zależy czystracimy na wadze, rozbudujemy mięśnie, zmienimy sylwetkę itp. Białko jest drugorzędne.

A jeśli chodzi o zachowanie? 
Przekonanie o swojej nieomylności. Mieszanie weganizmu z jakimiś new ageowymi teoriami i ortodoksją. Tworzenie wokół diety roślinnej klimatu diety dla wybranych i oświeconych. Zdarza się, że sami weganie robią więcej złego dla promocji diety roślinnej niż zajadli mięsożercy.

Wracając do sportu na roślinach. Częstym argumentem przeciwko diecie wegańskiej w sporcie, jest twierdzenie, że osoby które są teraz na szczycie nie doszły tam stosując dietę wegańską, a przeszły na nią, gdy były już w gronie elitarnym. Rzadko spotyka się mistrzów, którzy byli na diecie roślinnej od początku swojej kariery. To jak to w końcu jest? Czy to, co masz na talerzu naprawdę ma takie wielkie znaczenie? Przecież więcej jest mistrzów jedzących mięso niż wegan. Więc może mięso jest jednak kluczem do sukcesu? Co Ty sądzisz o takiej argumentacji? 
Ten argument nie ma sensu na bardzo wielu poziomach. Po pierwsze – więcej osób odnosi sukcesy na diecie tradycyjnej, bo po prostu więcej osób jest na diecie tradycyjnej. Czysta statystyka. Po drugie, nie da się z fizjologicznego punktu widzenia utrzymać masy mięśniowej, a tym bardziej zaliczać progres na rzekomo niedoborowej diecie. Co z tego, że Patrik Baboumian jadł mięso, kiedy startował w swoich pierwszych zawodach kulturystycznych. Potem bił rekordy i rósł w siłę już na diecie wegetariańskiej, a potem wegańskiej. Przekonanie, że nowe rekordy siłowe udało mu się ustanowić tylko dlatego, że 10 lat wcześniej zjadł steka i wypił szklankę mleka to czysty absurd. W jaki sposób rozwija się siłowo Mike Mahler, który jest weganinem od 20 lat. Kiedy dopadną go niedobory białka? W wieku 70 lat? Pomijam fakt, że jest coraz więcej sportowców, którzy od dziecka są na dietach bezmięsnych. Np. Torre Washington albo Nimai Delgado.

Twoje sportowe osiągnięcia mówią same za siebie, wiec sposób, w jaki jesz, musi mieć znaczenie. Jak w takim razie wygląda Twoja dieta? Jaki masz przepis na sukces? Liczysz kalorie? Stosujesz post przerywany? A może sekret tkwi vegan-keto-paleo-gluten-free herbatce od Chodakowskiej? 
Jeżeli coś liczę to tylko kalorie. Wiem, że muszę zjeść około 3,5 tys. dziennie, żeby utrzymać wagę. Zazwyczaj jednak jem na oko. Staram się też pilnować wapnia w diecie. Codziennie muszę wypić minimum 0,5 l mleka roślinnego fortyfikowanego wapniem. Pilnuje też codziennej porcji siemienia lnianego. Moje śniadania to zwykle koktajl (banany, mleko roślinne, odżywka białkowa, masło orzechowe, szpinak). Obiad to miks zbóż, warzyw i strączków. Na kolacje zwykle wrzucam do miski wszystkie surowe warzywa, jakie mam w lodówce plus znowu strączki i zboża, ryż albo makaron. Nie znam się na gotowaniu i nie mam na to za bardzo czasu. Jem prosto, ale dużo. Czasem jem trzy posiłki dziennie, czasem dwa, czasem cztery. Nie zwracam na to uwagi. Zależy jak mi się ułoży dzień.
Moim po treningowym posiłkiem jest zwykle kolacja. Jeżeli trening był ciężki to wciągam po kolacji jeszcze czekoladę.

A jak wygląda kwestia supli? Faszerujesz się czymś? 
Suplementuję B12, witaminę D i okresowo EPA i DHA jeżeli  danego dnia nie jadłem siemienia lnianego. Korzystam z odżywek białkowych, bo to zwyczajnie najprostszy sposób, żeby podpić wartości odżywcze porannego koktajlu. Kiedyś przez krótki czas suplementowałem kreatynę, ale byłem zbyt leniwy, żeby ciągle odmierzać te mikro dawki.


Jak już jesteśmy przy dodatkach do diety i ćwiczeń, to jakie masz sposoby na regenerację? 
Ruch. Na szczęście moja praca wymaga ruchu. Często jednego dnia prowadząc grupy i personalne zajęcia zrobię 5 razy rozgrzewkę i wyciszenie po treningowe. Myślę, że to na dłuższą metę bardzo korzystanie działa na moje ciało. Dodatkowo czasem wchodzi rolowanie. Lubię też statyczne rozciąganie. Wiem, że jest obecnie demonizowane i faktycznie nie zawsze ma sens, ale moje ciało jest do niego przyzwyczajone, rozciągam się od dzieciaka. Nic mnie tak nie relaksuje, jak kilkudziesięciominutowa sesja rozciągania. Poza tym lubię też po prostu poleżeć i pooglądać głupoty na YT, żeby głowa mogła odpocząć.

I jeszcze tak na zakończenie chciałbym poznać Twoje zdanie na temat mojej teorii co do przyszłości, jaka nas czeka. Czy zgodzisz się z tezą, że w niedalekiej przyszłości, więcej osób będzie umierać z powodu dobrobytu, a nie niedostatku? (mam tu oczywiście na myśli kraje wysoko rozwinięte) Co o tym sądzisz? 
Nie wykluczone. Pytanie, czy to faktycznie kwestia dobrobytu, czy stylu życia. Pracy, która przykuwa nas na długie godziny do biurka i dodatkowy stres, z którym trzeba sobie radzić. Brak ruchu lub postrzeganie sportu i aktywności fizycznej w krótkowzrocznej perspektywie, a nie w formie inwestycji na całe życie. Musimy przy tym wszystkim pamiętać jednak, że spora część świata nadal żyje w niedostatku i większość z nich chciałaby mieć nasze problemy „pierwszego świata”.

OK, myślę, że to wszystko, o co chciałem Cię zapytać. Dzięki wielkie za Twój czas oraz za całą pozytywną robotę. Ostatnie słowa należą do Ciebie. 
Dzięki za rozmowę! Jeżeli miałbym coś dodać – prośba, nie bądźcie wegańskimi kaznodziejami! Bądźcie fajnymi ludźmi i róbcie swoje najlepiej jak potraficie.
(lato, 2019)
Obsługiwane przez usługę Blogger.