XWNZX

XWNZX

Prokuratura

Jak sami piszą w swojej nocie biograficznej: zespół można założyć spontanicznie bądź planowo, z zazdrości, na złość innym, dla zabawy... W ich przypadku nie było inaczej. Początki Prokuratury sięgają aż 2007roku, ale tak na dobre zespół rozkręcił się w ostatnich latach. Od początku istnienia nagrali kilka demówek, ale moją uwagę zwrócili materiałem zarejestrowanym w 2014 roku na epkę „Powietrze”. Te nagrania to dowód na niesamowity progres kapeli, świetny przykład, jak wynieść niezobowiązujące granie na wyższy poziom. Nie poprzestając na tym, dorobili się w końcu pełnowymiarowej płyty, którą z początkiem 2016 roku wydało Spook Records. Premierowe kawałki z tego albumu, o tytule „Nasz ślad”, jeszcze bardziej potwierdzają klasę zespołu. To niezwykła mikstura łącząca w sobie najlepsze punkowe i hardcore'owe patenty, która eksploduje z głośników niczym wulkaniczna lawa. Ta eksplozja nie może przejść bez echa!
Odpowiedzi do poniższego wywiadu, w imieniu zespołu, a także swoim osobistym, udzielił Diesel – wokalista i basista. ~Dq.

Skąd taka mało punkowa nawa dla kapeli? Macie jakieś niemiłe doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości czy może jesteście aplikantami?
Przypuszczam, że z nazwy zespołu będziemy się tłumaczyć do samego końca jego istnienia. Wpadła nam do głowy, kiedy po próbie siedzieliśmy na naszej miejscówce, która leżała nieopodal budynku prokuratury rejonowej w Mikołowie. To taki nasz punkt zbiorczy na mieście, gdzie można było spotkać wielu ludzi, i bardzo często udawaliśmy się tam po próbach. Kiedy wychodziło się na miasto i chciało kogoś spotkać, to szło się w kilka znajomych miejsc, a jednym z nich była właśnie prokuratura. Kiedyś po próbie padło: "A może Prokuratura?". Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że to zostanie z nami tak długo. Nazwa nam się spodobała, bo kojarzyła się z czymś całkiem innym, nie była tak dosłowna. Problemów z prawem nigdy nie mieliśmy, nawet mimo tego, że mieliśmy tak dziwne miejsce spotkań. Czasem wydaje nam się, że ta nazwa trochę ciąży. Wiele razy słyszałem, że kojarzy się z czymś z klimatu „jabol punka” na 3 akordy i to jeszcze źle zagrane. Ale jak już kiedyś powiedzieliśmy, szyldu nie zmienimy, za późno na takie "zabiegi marketingowe".

Mnie się ta nazwa kojarzy z inteligenckim punkiem! Na waszym fanpage’u można przeczytać niemalże „powieść historyczną” na temat kapeli. Jednak dla tych, którzy mogą mieć problem, żeby przez to przebrnąć, poproszę o wersję w pigułce.
Czasem z nudów piszę, taki mój pamiętnik związany z zespołem. Zasadniczo kapela urodziła się w głowie Grześka i Ikara, który później zaproponował wspólne granie Mirasowi. Ja wymyśliłem, że będę grał na basie. To była połowa wakacji 2007 roku, spotykaliśmy się we trzech u Mirasa w domu i rzępoliliśmy na zajechanych piecykach jakieś proste rzeczy. Potem zaczęły się próby w szkole. Na perkusji wtedy grał Kevin, na wokalu sił próbował Grześ, ale szybko się rozstaliśmy. Do składu dołączył Bolec, który również spontanicznie wpadł na pomysł zakupu bębnów. W międzyczasie szukaliśmy wokalu i tak do składu dołączył Lisu. Z Lisem tworzyliśmy kawałki, nagraliśmy pierwsze demo i zaczęliśmy granie pierwszych koncertów. Odszedł jednak po niecałym roku, bo miał całkiem inną wizję na to, co powinniśmy grać. No i tak skład się ogarnął i zostało nas czterech. Szukaliśmy kogoś na wokal, ale nikt się nie zgłosił nawet na próbę. Tak na wokalu zostałem ja, tym bardziej że początkowo pokrzykiwałem trochę pod gitary na próbach. Kapelę założyliśmy, bo chcieliśmy robić coś razem, mieliśmy dużo wolnego czasu, a zespół idealnie łączył obie te sprawy.

Z lektury waszej historii wywnioskowałem, że w sumie to swoją kapelę założyliście trochę dla beki i nikt nie sądził, że to przetrwa jakąkolwiek próbę czasu. Wyrośliście na dojrzały, zaangażowany zespół. Skąd ta determinacja?
Faktycznie, zakładaniu kapeli towarzyszył totalny luz, ale nie było to dla beki. Mieliśmy pewną świadomość tego, co się dzieje, nie przypuszczaliśmy jedynie, że aż tak nas to pochłonie. Zaangażowanie przyszło z czasem. Tak jak wspomnieliśmy, nudziliśmy się i wymyśliliśmy sposób na wspólne spędzanie czasu. Ciekawe było to, że nikt oprócz Pawła w zasadzie nie potrafił grać, zaczynaliśmy dosłownie od zera. Jak już się nauczyliśmy kilku coverów, to chcieliśmy zrobić jakiś swój kawałek, potem kolejne, a potem wpadło nam do głowy, że zagramy koncert dla znajomych. Następnym etapem było nagranie demówki, koncerty i tak aż do wydania płyty. Każde kolejne, mniejsze czy większe, osiągnięcie determinowało nas do czegoś innego. Widzieliśmy, jak każdy z nas się rozwija, a przy tym wszystkim świetnie się bawiliśmy. Polubiliśmy próby, a na początku graliśmy nawet 3 razy w tygodniu po 2-3 godziny – to sporo. Brak umiejętności gry na instrumentach dawał nam też wielki luz, nikt od nikogo niczego nie wymagał, nie było ciśnienia, że coś nam źle idzie, próbowaliśmy do oporu, aż się uda. Dużo rozmawialiśmy, poznaliśmy się, zżyliśmy ze sobą. Jeżeli można nazwać to determinacją, to przychodziła ona stopniowo. Raczej użylibyśmy stwierdzenia: konsekwencja w spontanicznym procesie rozwoju.

Punk dla was to bardziej zabawa czy rodzaj zaangażowania?
Był zabawą do momentu, kiedy trochę podrośliśmy i zaczęliśmy się angażować. Nie byliśmy świętymi dzieciakami, lubiliśmy wypić piwo, zapalić szluga, szturchaliśmy się w pogo i to dla nas był punk, ale byliśmy gówniarzami. Poza próbami spędzaliśmy ze sobą masę czasu, chodziliśmy na koncerty, patrzyliśmy, jak grają inni, o czym mówią, kto ich słucha, jak to wszystko funkcjonuje. Strasznie fajnie jest widzieć na scenie ludzi, którzy czują, o czym śpiewają, że te teksty ich dotyczą. U nas było z tym różnie. Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy zostało nas czterech. Wiedzieliśmy, co chcemy robić, i chcieliśmy tego wszyscy. Teksty stały się dla nas ważne, tym bardziej że zaczynały dotyczyć tego, co myśleliśmy i czuliśmy. Wkurzały nas pewne zachowania naszych znajomych w stylu "zagrajcie coś o jabolach". Tu wyszła taka rzecz, że dla niektórych z nich to była tylko zabawa, a my poważnie podchodziliśmy do tematu. Z czasem zaczęliśmy poznawać scenę, zobaczyliśmy, że to nie tylko muzyka, a coś znacznie więcej. Punk, scena, kapela to coś, w co jesteśmy dziś w mniejszym lub większym stopniu zaangażowani, każdy na swój sposób.

Jak w ogóle zainteresowaliście się punkiem, co jest w nim takiego atrakcyjnego, że w tym siedzicie?
Ciężko odpowiedzieć nam wspólnie na to pytanie, każdy z nas inaczej dochodził do punka. Miras i ja chodziliśmy razem do klasy i zaczynaliśmy od Offspringa. Paweł jarał się Włochatym. Bolec słuchał death metalu, kumplował się z nami i kiedy dołączył do zespołu, klimat po prostu mu siadł. To było gimnazjum, więc my dopiero się kształtowaliśmy. Wiadomo, że za muzyką idą inne rzeczy, znajomi, wyjścia na pierwsze koncerty i to też wciąga. Fajne jest to, że możemy wyrazić siebie, dzięki kapeli poznaliśmy wielu fajnych ludzi, odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc. Zespół daje nam możliwość tworzenia i wyrażania się na różne tematy tak, jak najbardziej lubimy to robić.
W jednym kawałku mówicie, że „pierwiastek buntu jest nadzieją na lepsze dni”. Może właśnie to jest taką siłą punka, która przyciąga?
Dla mnie tak. Mam nadzieję, że dzięki temu, że wszedłem w punk na starość nie będę zmierzłym gościem siedzącym przed TV z piwem w ręce. Kiedy przychodzisz na koncert, widzisz masę ludzi, irokezy, łyse głowy, fanów tatuażu, drobne dziewczyny, które na scenie masakrują siłą swojego wokalu, i pokazują, jaką mają w sobie energię. Do tego ktoś ci mówi, że ćwiczy, widać, że jest dobrze zbudowany, a okazuje się, że nie je mięsa, bo jest wege. Mnie scena nauczyła przede wszystkim tego, że nie można ludzi oceniać stereotypowo; myśląc w taki sposób, nie wytrzymasz tutaj. To nasze podwórko, nasza pasja i mam nadzieję, że w przyszłości nie zapomnę tego, co przeżyłem dzięki kapeli. Myślę, że ludzi przyciąga możliwość rozwoju; jedni mają zespoły, inni robią dziary, ktoś inny śmiga z ziomkami na desce i chodzi na koncerty, jeszcze inni robią po prostu zdjęcia i dzięki temu też rozwijają swoją pasję, którą łączą ze sceną. Jak już mówiłem, mam nadzieję, że będę o tym pamiętał i za jakiś czas opowiadał o tym innym z zapałem. Ludzie, którzy mają swoje pasje, zajmują się czymś, co sprawia im radość, są szczęśliwsi. Mają zajawkę, odskocznię od pracy, domu, kredytu czy czegoś, co ich np. wkurza. Naszą pasją jest punk.

Poza punk rockiem co was jeszcze maksymalnie wciąga? Może coś, co właśnie dzięki punkowi poznaliście?
Kilka lat temu udało nam się założyć w Mikołowie drużynę frisbee ultimate. Drużyna nazywała się Gotta Go!. Każdy z nas coś tam rzucał, ale najwięcej ja i Bolec. Teraz nie jeździmy już na turnieje regularnie, ale zdarza się, że pojedziemy gdzieś tak dla fanu. Czasem spotykamy się, żeby porzucać deklem i pobiegać po boisku. Drużyna była typowo rozrywkowa, kilka osób poszło w to dalej i teraz grają w zespole z Katowic. Ikar, między innymi ze względu na punk, zainteresował się wegetarianizmem. Teraz, po kilku latach bycia wege, wraz z dwoma kumplami organizuje w Mikołowie Wegańską Kuchnię Społeczną, która odbywa się co miesiąc. Prywatnie każdy z nas ma jakieś swoje pasje, może niekoniecznie związane z punkiem. Ja lubię chodzić po górach i picować auto, Ikar jest zajarany planszówkami, a w wolnych chwilach komponuje i nagrywa zdecydowanie spokojniejsze utwory niż te, które gramy w kapeli.

W początkach waszej kapeli obecny był mocny punkowy sznyt wynikający ze starej tradycji takiego grania. Nowe kawałki są bardziej hardcore'owe, jest też więcej melodii. Znudziły się wam proste łupanki?
Po prostu lepiej panujemy nad instrumentami i zaczęliśmy słuchać innej muzyki. Kiedyś graliśmy proste riffy, teraz strasznie jarają nas melodie.

To czego teraz słuchacie i kto ma patenty na pisanie melodii w zespole?
To zależy. Czasem wymyśla coś Miras, innym razem Paweł. Chłopaki świetnie się uzupełniają. Czasami Paweł ma pomysł na riff i Miras robi melodię, innym razem Paweł przychodzi z melodią, a Mirasowi wpada do głowy coś, w czym ta melodia mu po prostu siedzi. Obaj słuchają całkiem różnych rzeczy. Paweł lubi klimaty emo - I Hope You Die, Hard To Breathe, Ansa. Miras za każdym razem nas czymś zaskakuje, bo dużo czasu spędza w sieci, słuchając muzyki, ale generalnie cięższe brzmienia typu Exalted, Memphis May Fire. Ja lubię wszystko, co szybkie, melodyjne i zaangażowane, najbardziej jaram się Stick To Your Guns. Bolec to ex-deathmetalowiec, lubi 1125 i Schizmę.

W waszych nowych numerach jednak przede wszystkim daje się odczuć pozytywnego ducha takich zespołów jak April czy Regres. Czym inspirują was te zespoły?
Regres ma świetne teksty, które są mocno zanurzone w tym, co każdy z nas czasem czuje, jakie ma dylematy, z czego się cieszy. Fajnie jest słuchać muzyki, czując, że ktoś ma podobnie i wyraża to w tekstach. W dodatku muzycznie są perfekcyjni, lubię ich klimat. A na koncertach to totalni wariaci, widać, że chłopaki mają z tego więcej niż frajdę.

Taka forma wyrazu najbardziej wam odpowiada?
Mamy kawałki w klimacie "positive hardcore", ale nie możemy powiedzieć, że jest to nasza forma. Każdy kawałek mówi o czymś innym, towarzyszą mu inne emocje i finalnie taki też ma to wydźwięk. Trzymamy się hardcore punka, ale nie określamy się jako kapela polityczna czy positive hardcore. Możemy powiedzieć, że teksty o pozytywnym przekazie traktujemy lżej, a tym kontrowersyjnym dajemy mocniejsze brzmienie.

Często podkreślacie, że Eye For An Eye to był dla was ważny zespół. Co im zawdzięczacie?
Pamiętam ich pierwszy koncert w Mikołowie, w 2007 roku, było to jedno z tych wydarzeń, które wpłynęły na mnie i pośrednio na kapelę. Pamiętam, jak przejęty wyszedłem z tego koncertu, a w głowie miałem cały czas refren z kawałka "SIK". Wtedy pomyślałem, że właśnie takie muszą być teksty, że też chcemy dojść do takiego poziomu. Z czasem wyrobiliśmy swój styl gry i charakter tekstów. Cały czas o tym mówię, ale kiedy zostaliśmy już w czwórkę, kapela zaczęła się mocno rozwijać i kształtować. Jest masa zespołów, które na nas wpływały, każdy z nas chciał wnieść coś z tego, czego słuchał. Teraz, kiedy byliśmy na ich pożegnalnym koncercie, przeżyliśmy to drugi raz. Po 18 latach grania nie stracili nic ze swojej szczerości, energii. Tomek mówił, że wracają pod scenę, bo stamtąd wyszli, ja mam wrażenie, że oni cały czas stali pod sceną, tylko twarzami byli odwróceni w drugą stronę. Eye For An Eye dało wiele inspiracji nie tylko nam. Wiele kapel na swoich profilach na Facebooku dziękowało im i dzieliło się jakimiś wspomnieniami. Myślę, że to doskonale obrazuje, jak dużo zrobili dla sceny.

Wydaliście się w Spook Records, które ma specyficzny profil i mało tam zespołów podobnych do waszego. Skąd ten wybór?
To fakt. U Spooka wydaję się wiele hardcore’owych kapel, także z naszej okolicy. Stone Heart, Minority, You Better Run, są też lżej grające składy, jak choćby W Kilku Słowach. Wybraliśmy Spooka, bo polecało nam go wielu naszych znajomych, którzy wydawali u niego swoje płyty, poza tym często można go spotkać na koncertach i tak złapaliśmy kontakt. Spook słyszał nas kilka razy na żywo, rozmawialiśmy bardzo ogólnie i mówił, że widać progres kapeli. Kiedy już wiedzieliśmy, że wydamy materiał na CD i szukaliśmy wydawcy, stwierdziliśmy, że pomęczymy w tej kwestii Dawida. Okazało się, że on też jest zainteresowany i tak udało się nam wydać nasz debiut. Jesteśmy z tego bardzo zadowoleni.

Pewnie cieszy was, że płyta zbiera dobre recenzje. Jak sami ją oceniacie? 
Jest taka, jak chcieliśmy. Choć pewnie teraz moglibyśmy znaleźć parę rzeczy, które byśmy poprawili. Ale to chyba normalne, że zauważa się jakieś swoje błędy i niedociągnięcia, ma jeszcze jakieś pomysły na to. Maciek z Waiting Room Studio odwalił kawał dobrej roboty, ale on wie, jak ma brzmieć hardcore punk, ma w tej dziedzinie lata doświadczenia i jest mocno zajarany tą muzyką. Zeszłoroczny materiał udało się nam odświeżyć poprzez remastering, tak że brzmieniowo dogania pierwszą część płyty, ale to też zasługa Maćka, który miał ścieżki z zeszłego roku i posiedział jeszcze nad tym. Fajnie, że cała płyta brzmi spójnie. Studio, w którym nagrywamy, cały czas się rozwija i podczas nagrywania tego materiału mieliśmy do dyspozycji lepszy sprzęt, a to znacząco wpłynęło na brzmienie nowego materiału.

Uczciliście jakoś to wydarzenie? Życie kapeli nabrało rozpędu?
Zorganizowaliśmy w Mikołowie release party – to była świetna impreza. Ludzie zjawili się tłumnie, a kapele zagrały świetne sety. Wpadło też kilka propozycji koncertowych. Kilka sztuk płyty poszło do audycji radiowych, no i mogliśmy wysłać paczkę naszym ziomkom z Finlandii z kapeli Cause a Riot, z którą koncertowaliśmy w zeszłym roku. Chłopaki obdarowali nas wtedy swoim merchem, a my akurat wtedy nic nie mieliśmy.

Wasze koncerty to chyba totalny spontan? To prawda, że nigdy nie gracie z kartki?
Kartkę z setem mamy zawsze, spisujemy ją przed koncertem albo na próbach. Na scenie potem się nam to przeważnie gubi albo zapominamy o niej i lecimy z głowy. Każdy zawsze coś pamięta i jakoś to leci, najgorzej zagrać pierwsze cztery numery, potem już z górki.

Jaką publikę przyciąga Prokuratura?
Możemy powiedzieć, że szeroką, w sensie preferencji muzycznych. Na koncertach widać punków z irokezami, hardcore’owców, młodszych załogantów i tych, którzy już na scenie widzieli niejedno. Nie chcielibyśmy być kojarzeni wyłącznie z punkiem albo być kapelą uważaną za aspirującą na hardcore. Wydaje nam się, że na dzień dzisiejszy ma to odbicie w publiczności. Nigdy nie gramy sami, zawsze są to koncerty, na których jest kilka kapel, i wydaje nam się, że na typowo hardcore’owe koncerty wpadają posłuchać nas punki, a na punkowych zadymach czasem zjawia się jakiś hardcore’owiec. Ogólnie rzecz biorąc, cieszymy się, że towarzystwo się przenika, fajnie, jak pod sceną widać i hardcore’owców, i punków.

Jak już rysuje się taki podział na hardcore i punk, to kto rozkręca lepszą zabawę na koncertach – punki czy hardcore’owe dzieciaki?
To wynika z tego, jak gramy, punki szybciej ruszają do akcji na naszych koncertach. Na hardcore’owych gigach jest zdecydowanie lepszy odbiór. Nie znaczy to jednak, że hardcore’owe dzieciaki nie znajdują miejsca pod sceną. Zdarza się, że ktoś pokrzyczy z nami do mikrofonu. Idealnie jest, kiedy udaje się zmiksować jedno i drugie towarzystwo, kiedy część stoi parę metrów od sceny i wsłuchuje się w teksty, a część moshuje pod sceną.
Myślicie, że wymowny tytuł waszej płyty trafi jakoś szczególnie w odbiorców?
Kiedy robiliśmy materiał na ten album, napisaliśmy kawałek o tym samym tytule. Tekst jest o tym, że kiedyś ta kapela przestanie grać, ale póki co mamy wiele do powiedzenia, a te słowa, krzyk, muzyka to nasz ślad, który mamy nadzieję zostawić po sobie. Zatytułowaliśmy tak album, bo wydaje nam się, że każdy chce taki ślad po sobie zostawić, coś zrobić.

Zarówno ten kawałek, jak i cała płyta powinny do tego inspirować?
Ciężko nam powiedzieć, czy możemy do czegoś inspirować, na pewno ta płyta i składające się na nią teksty i muzyka to wyraz naszych emocji i poglądów, kogoś może to inspirować do jakichś działań czy zmian w swoim życiu. Kiedy tworzymy, raczej bardziej myślimy o tym, co chcemy wypluć z siebie, niż jak to wpłynie na innych.

Bardzo krytycznie wypowiadacie się o współczesności. Użyję kilku wymownych cytatów, aby zapytać, dlaczego, waszym zdaniem, ludzie stają się „manekinami wypranymi z emocji” i „toną w codzienności”?
Staramy się nie krytykować wszystkiego i nie spisywać świata na straty. Mamy różne teksty, kilka z nich faktycznie piętnuje pewne zachowania, które wydaje nam się, że coraz częściej można zaobserwować w społeczeństwie. Ludzie czasem zapominają o tych drobnych sprawach, które są ważne w naszym życiu, za dużo narzekają i rozmawiają o pracy. Dzisiejszy świat nie jest wyłącznie upadkiem wszelkich wartości czy jakimś moralnym armagedonem. Są sprawy, które po prostu nas denerwują, są poglądy, których nie podzielamy. Mamy możliwość wyrażenia tego dzięki muzyce.

Często w waszych kawałkach pojawiają się sentymentalne podróże w stare dobre czasy. Naprawdę cechuje was taka pesymistyczna myśl, że wszystko, co dobre, przemija, a „marzenia goreją na stosie” i tylko się wypalamy?
Nie, to raczej też odnosi się do tego, że czasem zaczynamy w życiu gonić za czymś, co oddala nas od tego, o czym marzymy, bo np. musimy spłacać kredyt na mieszkanie. Kiedy rozmawiam ze znajomymi, często mówią, że takie sytuacje to twarda lekcja życia. Tak samo jest, kiedy ludzie czasem po prostu gubią pasję i zaczynają narzekać, że tylko praca i praca, na nic nie ma czasu. Widzę to w mojej pracy. Niektórzy narzekają na swoje żony, dzieci, siedzą w domu i się starzeją. Od jednych i drugich słyszę wtedy, że zmienię zdanie, kiedy dojdę do tego miejsca w życiu, w którym są oni. Nie wiem, może tylko fajnie się gada, że trzeba ocalić w sobie kawałek dzieciaka. Wierzę jednak, że można, szczególnie kiedy patrzę właśnie na ludzi, którzy mają w swoim życiu jakąś pasję i poświęcają jej choć trochę czasu. Z takimi ludźmi można porozmawiać o czymś innym. Mamy wpływ na swoje życie i w dużej mierze od nas zależy, czy będziemy się wypalać, czy żyć i cieszyć się z tego, co mamy. Wydaje mi się, że wtedy także wspomnienia są mniej bolesne, bo mamy świadomość, że ciągle coś robimy, rozwijamy się, nie zatrzymaliśmy się i teraz tylko możemy z rozgoryczeniem wspominać to, co było.

Macie też taki kawałek, w którym bez ogródek oceniacie bestialstwo porzucania zwierzaków przywiązanych do drzew. Jak waszym zdaniem uczulać ludzi na ten problem, by zapobiegać takim praktykom – radykalne działania czy raczej edukacja w tym kierunku?
Naszym zdaniem edukacja i radykalizm powinny się przenikać. Młodych ludzi na pewno trzeba edukować. Wiadomo, że w pierwszym etapie to rodzice nie powinni zawalić sprawy. Trzeba tłumaczyć, że zwierzęta to nie rzeczy, że potrzebują opieki, domu i nie wolno ich krzywdzić. Małe dzieci czasem krzywdzą zwierzaki nieświadomie, kopią koty, szarpią psy za uszy, jeżeli nie wytłumaczymy im już wtedy, że to złe, to problem może w przyszłości przybierać inne formy. Jeżeli w domu jest tak, że po każdych wakacjach kupuje się nowego psa czy kota, to nie ma się co dziwić, że w schroniskach brakuje miejsc. To bardzo szeroki temat. Radykalizm wyrasta z edukacji. Jeżeli widzimy, że pies sąsiada jest latem trzymany w kojcu 2x2 metry, a wodę dostaje rano, to takiemu gościowi trzeba wytłumaczyć, co robi. Jeżeli się to powtarza, to trzeba mu tego psa zabrać. Działania radykalne wynikają z tego, że ktoś kogoś nauczył pewnych postaw i są one odpowiedzią na krzywdę.

Mówi się, że to, jak traktujemy zwierzęta, jest wyznacznikiem kultury człowieka. Dostrzegacie jakieś dobre zmiany względem traktowania zwierząt?
Tak. Mieszkam na wsi i od kilku dobrych lat nie widziałem psa przy budzie na łańcuchu. Jeśli już ktoś trzyma psa w zamknięciu, to są to kojce i większość tych psów wieczorem i nocą biega po podwórkach. No i dużo mniej psów jest bezpańskich, kiedyś chodziło ich znacznie więcej. Powstają nowe fundacje dla psów, które były w hodowlach lub schroniskach. Rodzice Pawła przygarnęli psa, który był głodzony i bity przez jakiegoś patologicznego menela. Jego szwagier wziął sukę labradora, która z racji swojego wieku nie nadawała się już na hodowlę szczeniaków. Oba psiaki zostały uratowane. Mam znajomą, która jest wolontariuszką w schronisku w Gliwicach, razem z innymi wolontariuszami wyprowadza psy na spacer. Uważam, że ogólnie jest lepiej niż 10 lat temu, choć i tak zwyrodnialców nie brakuje. Coraz większa liczba organizacji prozwierzęcych i ich pozytywny odbiór w mediach też zwiększa świadomość. Chociażby to, że coraz więcej osób krytykuje przemysł futrzarski.

Z waszej strony dowiedziałem się także, że propagujecie ideę „no drugs”. Z czego wynika wasz negatywny stosunek do narkotyków?
Staramy się zwracać uwagę ludzi na różne formy uzależnień. Narkotyki to jedna z nich, zaraz obok różnych sekt, alkoholu, pornografii, hazardu. Nie trzeba wcale brać narkotyków, żeby w życiu naprawdę mocno się od czegoś uzależnić. Narkotyki posłużyły nam jako przykład tego, co może się stać z człowiekiem, który traci nad czymś kontrolę, a twierdzi, że problem go nie dotyczy. Tych sideł jest dziś cała masa. Jeżeli robimy coś i mamy to pod kontrolą, wtedy jest OK, ale jeżeli zaczynamy komuś bezgranicznie wierzyć, nie potrafimy spojrzeć krytycznie na siebie, wtedy zaczyna się problem. Kawałek "No drugs, no masters" powstał w czasie, kiedy do Polski weszły dopalacze. To straszne świństwo, nasz kolega zmarł z tego powodu. To też nawiązuje do tego, o czym mówiliśmy wcześniej, najpierw widzieliśmy tylko narkotyki, z biegiem czasu widzimy, że ten kawałek można odnosić dużo szerzej. Swoją drogą, zobacz, salony z dopalaczami zmieniły tylko wnętrze, zamiast dopalaczy stoją tam teraz automaty, ludzie toną w tym tak samo.
Nasz stosunek do narkotyków wynika z tego, że będąc uzależnionym od tej chemii, uzależniasz się też od ludzi, którzy ci to dostarczają. Na szali kładziemy strasznie dużo, zdrowie, rodzinę, przyjaciół, talent, miłość. Kilka chwil odlotu nie jest tego wartych. Kiedy jesteśmy młodzi, potrzebujemy tych odlotów. Trzeba ich szukać gdzie indziej.

Pytanie tylko, gdzie tego szukać?
My znaleźliśmy to na scenie. Każdy możne to znaleźć gdzie indziej, wspinając się, uprawiając sporty walki, ściągając gokartem po torze. O tym można opowiadać, przeżywać to wiele razy i dzięki temu doskonalić swoje umiejętności i robić to przez całe życie. Ćpaniem nie zaimponujesz dziewczynie, nie pochwalisz się rodzicom, nie rozwiniesz tym swoich zdolności, jedynie skrócisz życie, które jest zajebiste. Szczęśliwie żaden z nas nigdy nie miał takich kłopotów, gramy, jeździmy w rożne miejsca, poza zespołem każdy ma inne zajawki, rozwijamy się. Szkoda tracić życie na takie gówno, życie ma być nasze, a nie czyjeś lub czemuś podporządkowane. Narkotyki powodują i jedno, i drugie.

Alkohol jest najpopularniejszą używką dającą jakiś tam odlot, w dodatku legalną. Czy nie jest takim samym złem jak inne narkotyki?
To trudne pytanie. Alkohol w Polsce jest legalny i głęboko zakorzeniony w naszej kulturze. Może to brzmi dziwnie z ust ludzi, którzy śpiewają takie teksty, ale wydaje mi się, że alkohol czy niektóre używki nie są złe. Ludzie po prostu źle ich używają. Jeżeli jesteś dorosły, wiesz, co zażywasz, i kontrolujesz to, nie robisz tym sobie krzywdy, wtedy jest OK. Źle jest, kiedy widzisz cwaniaczków pod szkołą, którzy wpychają narkotyki dzieciakom, kiedy widzisz "dorosłych", którzy niszczą swoje rodziny alkoholizmem czy hazardem. Ludzi, którzy stracili kontrolę nad substancjami, które zniszczyły im zdrowie i życie. Narkomania, alkoholizm, hazard – różne formy, ale dramat dla tych ludzi i ich bliskich jest taki sam. Mam wielu znajomych, którzy lubią zapalić lufkę, wypić z kolegami, ale na drugi dzień wstają i idą do pracy, mają swoje pasje, rodziny, żyją. Alkohol jest takim samym złem jak narkotyki w momencie, kiedy trafia między dzieciaki i ludzi bez wyobraźni. Wtedy zaczynają się dramaty, rozbite rodziny, zawalone szkoły, zerwane więzi.

Od bardzo młodych ludzi trudno oczekiwać takiej wyobraźni...
Młodych trzeba uświadamiać, że w ich wieku mogą mieć z tego powodu tylko kłopoty.
Tak samo tym "dorosłym", ale tu trzeba działać już zdecydowanie radykalniej i dużo twardziej.
Mówimy o tym na koncertach. Musimy myśleć, patrzeć i wyciągać wnioski z tego, co widzimy. Uważamy, że można wypić piwko, zapalić, jak ktoś lubi, czy zagrać z kumplami w pokera. Trzeba tylko widzieć granice. Trzeba być wyczulonym, wiedzieć, kiedy zaczynamy tracić głowę i szybko spadać, jeżeli coś wydaje nam się nie tak. Nie pytać innych, czy może mamy problem, trzeba to ocenić samemu, poradzić się bliskich i osób, które nas znają. Trzeba być odpowiedzialnym i myśleć o tym, co może wynikać z naszego zachowania dla nas samych i dla innych, jeżeli np. kupujemy fajki małolatom pod sklepem, bo sprzedawczyni im nie sprzedała.

To jeszcze zapytam zgodnie z polityką tego zina, jaki jest wasz stosunek do idei straight edge?
Mamy wielu znajomych sXe. Moim zdaniem droga, którą wybrali, powinna być jak najbardziej promowana, bo przecież sprowadza się do pełnej świadomości, a dodatkowo jeszcze pozytywnie wpływa na zdrowie. Tym bardziej fajnie, kiedy wśród młodych punkowych załóg pojawiają się kapele sXe, przykładem jest rybnicki Fever Youth. Takie zespoły pokazują, że życie bez używek jest fajne. Straight edge pokazuje pewne alternatywy, na których chyba jeszcze żaden „X” nie wyszedł źle. Poza tym to kolejna rzecz na scenie, która totalnie łamie pewne stereotypy, niejedna babcia mogłaby zagiąć swoje koleżanki, strażniczki moralności, postawą swojego wnuczka (śmiech).

No bo bycie straight edge jest strasznie fajne!
Ale nigdy nie spotkałem straight edge'a, który usilnie próbował mnie przekonać do tego, żebym sam spróbował być sXe. Zazwyczaj po prostu tłumaczył mi, dlaczego nie korzysta z używek, i podkreślał, że to był jego wybór i co zdeterminowało go do wejścia na taką drogę. Nigdy nie spotkałem się z tym, żeby ktoś, kto jest sXe, cisnął na mnie, że czasem lubię wypić piwo. Wydaje mi się, że wśród straight edge'ów jest wysoka świadomość tego, że to musi być osobista decyzja, że na siłę nikogo nie przekonają, trzeba do tego dojść samemu. Ludzie z różnych powodów zostają sXe, jedni pod wpływem muzyki, innych zainspirują i wciągną znajomi, ale każdy decyduje o tym sam. Nikt nigdy nam nie odmówił koncertu, bo nie jesteśmy sXe, ani nie protestował, że w jego obecności któryś z nas popija piwo. I za to straight edge mają u nas wielki szacun.

I to jest dobra opcja. Zupełnie jak w kawałku Betercore „Straight Edge, But Not An Asshole”.

(#3, wiosna 2016)
Obsługiwane przez usługę Blogger.