XWNZX

XWNZX

Wegetujemy Bistro, Olsztyn

W połowie grudnia ubiegłego roku doszło do rzeczy niesłychanej, ale jakże wyczekiwanej wśród olsztyńskiej braci miłującej marchewki i hummus. Taki trochę przedwczesny prezent bożonarodzeniowy. Otwarto bowiem u nas pierwszy w pełni wegański lokal! Do tej pory opcja zjedzenia czegoś na mieście nie była taka oczywista. Co prawda od iluś tam lat otwarty jest w Olsztynie Green Way, jednak większość tamtejszych potraw jest tylko w wersji wegetariańskiej. O innych lokalach się nie wypowiadam, bo w nich trzeba się już dopytywać nawet o to, czy szklanka wody nie zawiera jakichś ukrytych składników odzwierzęcych. No ale marzenie w końcu się ziściło! Wegetujemy Bistro znajduje się całkiem niedaleko centrum miasta i starówki. Początkowo można mieć problemy z odnalezieniem lokalu wśród tych małych, pokrętnych uliczek i ze względu na brak wyrazistego szyldu, ale nie jest to aż tak duży kłopot. Za całym przedsięwzięciem stoi trójka znajomych – Marta, Kasia i Patryk. Nie można też zapomnieć o ich wiernym towarzyszu, psie Lupo, który nie dość, że da się pogłaskać, to na dodatek nie jest aż tak bardzo nachalny w błaganiach o jedzenie. Jak sami przyznają, pomysł na własną knajpę nie pojawił się ot tak, od razu. Iskrą do działań było nasilające się poczucie potrzeby dokonania istotnych zmian w swoim życiu. Cała trójka chciała się zaangażować w coś ważnego. Efektem tych rozmyślań i poszukiwań była decyzja o otwarciu miejsca, w którym olsztynianie będą mogli zjeść w pełni roślinne potrawy. Początki, jak można się domyślić, nie należały do najłatwiejszych. O dziwo, sprawy typowo urzędnicze dało się dość zgrabnie pokonać.
Ekipa Wegetujemy Bistro szczerze i bez owijania w bawełnę przyznaje, że nie ma za dużego doświadczenia w gastronomii. Patryk pracował w korpo na stanowisku kierowniczym, Kasia przez 10 lat była geoinformatykiem w firmie geodezyjnej. Marta zaś, co prawda, otarła się o branżę gastronomiczną, ale bardziej od strony menadżerskiej. Jednak wiadomo, że kuchni wegańskiej nie uczą w szkołach gastro, już prędzej dowiemy się tam, że bez mięsa człowiek nie może funkcjonować. Nieobce są natomiast naszym bohaterom samodzielne, domowe eksperymenty z daniami roślinnymi. Gotować to oni potrafią, nie myślcie sobie, że jest inaczej! Nawet więcej, lokal nie wykorzystuje żadnych półproduktów czy gotowych dań. Wszystko sami przygotowują od podstaw, dzięki czemu mają pełną świadomość i kontrolę nad tym, co serwują klientom. 
Moja pierwsza wizyta w bistro wiązała się ze sporym ryzykiem, że nic już dla mnie nie zostanie. Dużo bowiem osób ostrzyło sobie zęby na dzień otwarcia. Całe szczęście jedzenia wystarczyło dla wszystkich! Wnętrze lokalu urządzone jest z gustem, lekko minimalistycznie, ale przytulnie. W sumie wypracowany standard w tego typu miejscach – proste meble, drewniane skrzynki jako półki, menu zapisane kredą. Przyjemną aurę tworzą także ciekawe dźwięki wydobywające się z głośników. Na szczęście nie ma tu miejsca na eskowe hity, rządzi za to szeroko pojęta alternatywa. Zazwyczaj puszczane są różnego rodzaju indie/alt rocki, ale można także natknąć się na brzmienia lajtowego post-hardcore’u, nawet zdaje się leciały raz jakieś lekkie emo punki. No ale przejdźmy w końcu do najważniejszego – jedzenia! 
Z racji tego, że to dopiero początki, knajpka na razie ogranicza się do serwowania burgerów i ciast, od niedawna też zup. Samych burgerów mamy kilka do wyboru. Dostępne są kotlety z ciecierzycy, marchewki, kaszy jaglanej, buraka i tofu. Do tego garść warzyw, samodzielnie wypiekana buła, sosy, majonez. Miałem okazję spróbować już wszystkich i mogę powiedzieć jedno: są przepyszne! Moim faworytem jest burger z tofu i z tego, co się orientuję, nie jestem osamotniony w mojej opinii. Warto wspomnieć, że porcje do najmniejszych nie należą, dlatego radzę uzbroić się w widelce. Dochodzą jeszcze ciasta, które również trzymają klasę. Oferta w tym zakresie w zasadzie zmienia się każdego dnia, mieliśmy więc do tej pory przeróżne tofurniki, napoleonki, puddingi, ciasta kokosowo-bananowe, brownie i wiele, wiele innych. Z okazji tłustego czwartku były nawet rogaliki z tofurnikowym nadzieniem w buraczanym lukrze i ciasto orzechowe. Sam nie wiem, co lepsze! Tego dnia zdecydowanie nie dało się odczuć braku oklepanych pączków. Zupy, które miałem okazję spróbować, może nie zrobią gastronomicznej rewolucji, ale świetnie sprawdzają się na rozgrzanie w zimowe popołudnia. Nie zapominajmy o koktajlach. Dostępne są ciekawe kombinacje smakowe, jak burak + jabłko + banan, banan + mleko + białko sojowe + masło orzechowe oraz szpinak + kiwi + jabłko + jęczmień. Nie dość, że pyszne, to jeszcze zdrowe i syte. Obsmarowywane właśnie bistro to także miejsce, gdzie dostaniecie szklankę wody z kranu za darmo. A jak się porządnie zasiedzicie w lokalu, zawsze możecie sięgnąć w stronę półki z książkami i czasopismami, głównie o tematyce prozwierzęcej, choć nie tylko.
Cieszę się, że powstają kolejne takie miejsca na mapie Polski. O ile np. w Warszawie nietrudno o wegańską miejscówkę, to fajnie, że coś zaczyna się dziać w innych regionach. Szczególnie że biorą się za to zazwyczaj ludzie, dla których weganizm nie jest czystą abstrakcją, wiedzą, co robią, i są z tematem na bieżąco. Wygląda na to, że nie musi mnie już spotykać sytuacja, kiedy to obsługa baru oferującego dania wegańskie nie wie do końca, które to są potrawy. (~Mn)


Obsługiwane przez usługę Blogger.