XWNZX

XWNZX

Iron Front / Akcja Antyfaszystowska

Antyfaszystowski opór
W obliczu sytuacji kryzysowych bardzo łatwo jest dać się porwać silnym, stanowczym hasłom. Kiedy całe twoje dotychczasowe życie wydaje się być zagrożone, twoja pozycja, status społeczny w każdej chwili mogą ulec zmianie, gdy w końcu tuż za rogiem czyha na ciebie wróg, urojony bądź prawdziwy, jakże kuszące wydają się obietnice zapewnienia bezpieczeństwa wygłaszane przez polityków. A już szczególnie, gdy nie trzeba nawet czytać gazet, żeby wiedzieć, że szaleje kryzys ekonomiczny. Widać to dobrze po własnym mieszkaniu, pustych garnkach i bezrobotnych sąsiadach. Media dudnią na okrągło o zbliżającym się niebezpieczeństwie z zagranicy, skompromitowane elity ostatkiem sił próbują zachować walący się status quo, a ty dobrze wiesz, że stałeś się nikim. I nagle pojawia się nadzieja. Wzniosła idea, pozwalająca ci uwierzyć, że wszystko może się zmienić. Na lepsze. Nie musisz się już więcej siebie wstydzić, wręcz przeciwnie – po raz pierwszy w życiu możesz poczuć się dumnym z tego, kim jesteś. Czujesz siłę i jedność z całą masą podobnych tobie. On, Wódz, dał wam nadzieję. Rozpalił w was ogień, aby zaprowadzić konieczne zmiany. Ale przede wszystkim, żeby zwalczyć tych, którzy są odpowiedzialni za wszelkie niedole, jakie was kiedykolwiek spotkały. Zaś On zapewni wam dostatek i bezpieczeństwo, musicie tylko oddać odrobinę swojej wolności. To niewielka cena, prawda? A więc krzyczycie wspólnie patetyczne slogany, maszerujecie równo z łopoczącymi na wietrze sztandarami i wznosicie w górę pięści na znak determinacji i potęgi.
Populiści czują się jak ryba w wodzie wśród ludzi uboższych, mniej zaradnych, niepewnych jutra. Obietnicom nie ma końca. Ludzie muszą się tylko „obudzić”, „otworzyć oczy” i dostrzec wspólnego wroga. Tym wrogiem nigdy jednak nie są elity biznesowe czy właściciele banków, czyli ci, którzy faktycznie odpowiadają za recesję. Łatwiej wskazać kogoś, kto nie będzie mógł się skutecznie obronić, a na kim sfrustrowane masy będą mogły z pianą na ustach odreagować swoje życiowe niepowodzenia. Kozioł ofiarny zawsze się znajdzie. Należy go przedstawić w taki sposób, aby wzbudzał lęk i poczucie stałego zagrożenia. Irracjonalność mętnych tłumaczeń, dlaczego to właśnie dana mniejszość społeczna jest wszystkiemu winna, nie ma najmniejszego znaczenia. Ludzie we wszystko uwierzą, żeby tylko zapewnić ich, że już za chwilę zagrożenie minie, muszą jedynie oddać swój głos na konkretną partię. Oddać swój los w czyjeś ręce i ze spokojem odetchnąć. Ktoś się już tym wszystkim zajmie, nie trzeba się o nic martwić…
Wielokrotnie już porównywano dzisiejsze czasy do sytuacji, w jakiej znalazły się Niemcy w latach 30. XX wieku. Niektórzy uważają, że stawianie takiej analogii jest zdecydowanie przesadzone. Z pewnością jest wiele różnic każących mocniej zastanowić się nad trafnością takiego zestawienia. Różni się kontekst historyczny, sytuacja ekonomiczna (współczesne załamanie gospodarcze mimo wszystko nie jest tak drastyczne), rozkład sił na scenach politycznych poszczególnych krajów. Istnieje też nadzieja, że mając w pamięci tragiczną historię, ludzie opamiętają się w ostatniej chwili. Czy tak będzie, czas pokaże. Ciężko jednak nie zauważyć coraz powszechniejszego przyzwolenia na nienawiść i wykluczenie. Co gorsza, jest to trend ogólnoświatowy. Konserwatyzm przestał być w odwrocie. Poglądy typowe dla narodowych radykałów wdarły się na salony, nawet jeśli oni sami nie potrafią przekuć tego na wyraźny sukces w wyborach (przynajmniej jeśli chodzi o Polskę). Na ulicach z co drugiej ściany czy muru straszą krzyże celtyckie. Ogrom młodych ludzi dał się złapać na lep patetycznego patriotyzmu. Kozioł ofiarny został wybrany. A nawet więcej niż jeden, żeby przypadkiem nie pominąć żadnego przeciwnika „prawdziwie patriotycznego, chrześcijańskiego, białego, heteroseksualnego, Wielkiego [tu wstaw nazwę mieszkańca dowolnego państwa]”. Zdemolowana może zostać zarówno budka z kebabem, jak i lokal o profilu lewicowym. Dawnego Żyda zastąpili „ciapaci” i „lewaki”. I nieważne, że „ciapatym” może się okazać student z Indii, a „lewakiem” chadecki liberał. Ważne, by dumnie maszerować i prężyć muskuły. Jak historia dobitnie pokazuje, lepiej przeciwdziałać rodzącemu się faszyzmowi zawczasu, niż czekać, aż będzie za późno.

Swastyka na horyzoncie
Przełom lat 20. i 30. był niezwykle ciężkim okresem dla Niemiec. Kryzys ekonomiczny wydawał się nie mieć końca. Inflacja rosła w zawrotnym tempie. Miliony bezrobotnych nie miały żadnych perspektyw na przyszłość. Społeczeństwo było w rozsypce. Zwiększyła się liczba samobójstw, szalała gruźlica, a cała masa dzieci cierpiała na niedożywienie. Jedni przemierzali kraj w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy, inni zaś udawali się do stolicy i tam starali się przetrwać, żebrząc. Kanclerz Republiki Weimarskiej, Brüning, tuż przed Bożym Narodzeniem wydał dekret niosący ze sobą cięcia w pensjach pracowników publicznych i w świadczeniach socjalnych. Po przegranej I Wojnie Światowej armia niemiecka była zmuszona ograniczyć swoją liczebność do 100 tysięcy żołnierzy. Oznaczało to, że nagle mnóstwo młodych mężczyzn musiało porzucić służbę. Nie mieli pracy ani jakiegokolwiek innego sensownego zajęcia. W tym czasie ugrupowania polityczne, powiązane z bardziej radykalną prawicą i niejednokrotnie nawiązujące do nacjonalizmu, postanowiły wykorzystać ten fakt i wciągnąć w swoje szeregi dotychczasowych mundurowych. Zaczęły powstawać kolejne organizacje mniej lub bardziej jawnie paramilitarne, mające za zadanie być zbrojnym ramieniem partii politycznych. Do roku 1922 działały tzw. Freikorpsy, czyli ochotnicze formacje, zrzeszające bojowych nacjonalistów. Oficjalnie grupy te udzielały pomocy technicznej. Nieoficjalnie zaś – miały być zbrojną odpowiedzią na coraz bardziej rozprzestrzeniające się tendencje lewicowe. Aktywnie zwalczano ruch komunistyczny, a także strajki robotnicze. Organizacje te otrzymały nawet wsparcie ówczesnego ministra obrony Gustava Noske, który, co ciekawe, był członkiem Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), lecz należał do jej dość „prawoskrętnej” frakcji. Zresztą i sama partia postrzegała komunistów jako zagrożenie dla demokracji. Noske posłużył się Freikorpsami m.in. do stłumienia działalności marksistowskiego Związku Spartakusa, który był odpowiedzialny za wywołanie powstania w styczniu 1919 roku przeciw rządowi socjaldemokratów. W wyniku akcji przeprowadzonej przez nacjonalistyczne bojówki śmierć ponieśli m.in. Róża Luksemburg i Karl Liebknecht, byli działacze SPD, a późniejsi współzałożyciele Komunistycznej Partii Niemiec (KPD). Atakowane były wiece lewicowych partii, demonstracje oraz protesty robotników. Szczególnie aktywne w tym zakresie były oddziały szturmowe partii nazistowskiej (NSDAP) – Sturmabteilung, w skrócie SA, założone w 1920 roku. Oczywistą odpowiedzią na taki stan rzeczy było tworzenie własnych oddziałów paramilitarnych przez pozostałe ugrupowania polityczne. I nie dotyczy to tylko radykalnych frakcji. Z czasem swoje bojówki mieli niemalże wszyscy – od skrajnej prawicy z nazistami na czele, po partie centrowe, aż na socjaldemokratach i komunistach kończąc. Ich głównym celem była ochrona spotkań i wieców własnej partii oraz zakłócanie działalności przeciwników politycznych. Dopuszczano się nawet sabotażu. W okresie od 1928 do 1932 roku wyraźnie wzrosła liczba przypadków stosowania przemocy motywowanej politycznie. Komunistyczna Partia Niemiec swoją własną bojówkę utworzyła już w roku 1924, co było odpowiedzią na wydarzenia z 11 maja tego samego roku, kiedy to w mieście Halle, w trakcie pracowniczej demonstracji, policja zabiła 8 osób, a 16 poważnie raniła. Roten Frontkämpferbund (RFB) zarejestrowane zostało jako zwykła organizacja polityczna. Od samego początku miała to być jednak grupa paramilitarna rewolucjonistów. To właśnie starcia między nazistami a komunistami charakteryzowały się największą brutalnością. Według przedstawicieli NSDAP w 1930 roku śmierć poniosło 17 nazistów oraz 44 komunistów. Liczba rannych członków bojówek narodowosocjalistycznych skoczyła zaś z 2500 (1930) do 9715 (1932). Podstawowym celem SA było przeniesienie walki politycznej na ulice. Dlatego też wielokrotnie sami prowokowali kolejne potyczki. Ich częstą strategią było organizowanie spotkań bądź wieców nazistowskich w robotniczych dzielnicach słynących z lewicowych upodobań. Członkowie RFB wiedzieli, że nie mogą do tego dopuścić.
W obozie socjaldemokratów nastroje nie należały do zbyt optymistycznych. Jeszcze do niedawna było to jedno z największych, najlepiej zorganizowanych stronnictw politycznych w kraju. Poparcie społeczne zaczęło jednak regularnie spadać, naziści zaś rośli w siłę. W samej partii część polityków szła w stronę prawicową, reszta natomiast albo popadała w coraz większy marazm, albo przechodziła do komunistycznych stronnictw rewolucyjnych, gdyż mieli dość reformizmu SPD. Z czasem na zebrania przychodził już tylko „stary trzon” ugrupowania. Zarzucano im „brak oddziaływania na szerokie masy” oraz „zamknięcie się we własnej twierdzy”. Z nieskrywaną zazdrością obserwowali najróżniejszych radykałów, znanych z wygłaszania płomiennych, ulicznych przemówień, stojących najczęściej na drewnianych skrzyniach (owe „skrzynie po mydle” [ang. soap box] stały się wręcz symbolem publicznego wyrażania poglądów). Tego brakowało członkom SPD – emocjonalnych wystąpień, które byłyby w stanie pociągnąć za sobą ludzi. Jednak partia nie miała nawet konkretnego planu, jak wyjść z kryzysu ekonomicznego. Niezbyt radzono sobie także z polityczną przemocą na niemieckich ulicach. Nowy przewodniczący socjaldemokratycznej, paramilitarnej grupy Reichsbanner, Karl Höltermann, chciał iść w stronę bardziej stanowczego, bojowego oporu wobec zuchwałych napaści brunatnych grup SA. Z kolei sztab generalny socjaldemokratów w dalszym ciągu zastanawiał się, czy rzeczywiście powinien zrezygnować z polityki tolerancji innych ugrupowań. Frustracja po rządowym wprowadzeniu cięć na wydatki socjalne i pensje opanowała szerokie spektrum lewicowców. Przewodniczący ADGB (Konfederacja Niemieckich Związków Zawodowych) postanowili zwołać spotkanie razem z SPD, Afa-Bund (organizacja zrzeszająca socjalistyczne związki zawodowe), Reichsbanner, Wolnymi Związkami Zawodowymi i Pracowniczą Federacją Sportu. Celem spotkania, które odbyło się 16 grudnia 1931 roku, miało być przedyskutowanie i ustalenie wspólnej, socjaldemokratycznej odpowiedzi na zaistniałą sytuację. Do tego jednak nie doszło. Na pierwszy plan wysunął się bowiem coraz poważniejszy problem brutalnych ataków ze strony popleczników Hitlera. Co więcej, od 11 października tego samego roku aktywnie działał Harzburg Front, będący zawiązaną koalicją ugrupowań prawicowych o mocnym wydźwięku antydemokratycznym i nacjonalistycznym. W skład frontu wchodzili narodowi konserwatyści popierający monarchię – Niemiecka Narodowa Partia Ludowa (DNVP) pod przewodnictwem biznesmena Alfreda Hugenberga, Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników (NSDAP) Adolfa Hitlera, paramilitarna bojówka Stahlhelm, Liga Rolnicza oraz Liga Pangermańska. Grupa stanowiła silną przeciwwagę dla republikańskiego rządu, a także wszelkich ugrupowań socjaldemokratycznych i komunistycznych. Socjaliści nie mogli pozostać im dłużni. Musieli się zjednoczyć, żeby ukrócić dalszy rozwój narodowych radykałów. Höltermann podczas swojego przemówienia powiedział: „Rok 1932 będzie naszym rokiem. Rokiem zwycięstwa republiki nad jej wrogami. Nie chcemy być w defensywie ani dnia, ani godziny dłużej. Atakujemy!”. Podczas wspomnianego grudniowego spotkania powstał Żelazny Front (Eiserne Front) – koalicja socjalistyczna skupiona na obronie demokracji oraz występująca przeciwko frakcjom jawnie inspirującym się włoskim faszyzmem. W szeregi bojówki weszli dawni członkowie Reichsbanner, młodzieżówka SPD oraz związki zawodowe. „Organizacje zjednoczone w Żelaznym Froncie są przekonane, że zintegrowanie proletariatu jest obecnie istotne, jak nigdy dotąd. Faszystowskie zagrożenie wymaga tego zjednoczenia”. Dodatkowo, podczas licznych manifestacji proszono radykalnych komunistów o to, by zaprzestali swoich ataków na socjalistów i przyłączyli się do wspólnej walki z faszyzmem. Ci jednak pozostawali nieugięci. Stanowisko komunistów zakładało odmowę jakichkolwiek rozmów z socjaldemokratami jako tymi, którzy zdradzili rewolucję. Nazywali ich nawet „socjalfaszystami”. Koalicja antynazistowska rozpoczęła swoją kampanię od organizacji demonstracji, by po niedługim czasie fizycznie zwalczać faszystów na ulicy. Był to krok, którego już od miesięcy wyczekiwały środowiska lewicowe. Jeszcze przed zawiązaniem Żelaznego Frontu wielokrotnie pojawiały się głosy przekonujące, że potrzebna jest jedna organizacja antyfaszystowska o zasięgu ogólnokrajowym. Dzięki temu można było uniknąć marnowania czasu i energii na rozproszone, powtarzające się, a nawet i wykluczające siebie nawzajem działania propagujące idee socjalistyczne oraz zwalczające grupy antydemokratyczne. Szczególnie widoczne było stanowisko Reichsbanner, którego członkowie podczas swoich zebrań wprost nawoływali do podjęcia ataku. W trakcie jednego z takich spotkań przewodniczący berlińskiego oddziału organizacji dobitnie wyartykułował myśli dotychczasowych wyborców socjaldemokratów. „Wy – bezrobotna większość, przybita i rozdarta, żyjąca w skromnych warunkach – robicie wszystko dla republiki, która nie robi niczego dla was. Rząd nas uciska (…), traktując nas jak wrogów (…). Będziemy walczyć i poświęcać się dla lepszych Niemiec, dla prawdziwej republiki, w której władza państwowa będzie faktycznie pochodziła od ludzi”. Presja, by „działać jak Reichsbanner”, spływała na SPD zewsząd. W końcu trzeba było pożegnać się z „polityką tolerancji” i stanąć w jednym szeregu z pozostałymi lewicowymi organizacjami.
Trzy strzały
Symbolem nowo powstałej grupy stały się charakterystyczne trzy strzały. Każda ze strzał symbolizowała kolejnego wroga demokracji – nazistów, monarchistów i państwowych komunistów, a szczególnie bolszewików. Jest jeszcze jedna interpretacja. Strzały miały reprezentować trzech głównych założycieli Żelaznego Frontu – SPD, związki zawodowe i Reichsbanner. Grafika została zaprojektowana tak, by w prosty sposób można było zakryć nią swastyki namalowane na murach. Jej autorem był Sergei Chakhotin (we współpracy z Carlem Mierendorffem), niemiecki biolog i socjolog rosyjskiego pochodzenia, asystent Pawłowa, jak również przyjaciel Einsteina. Jako jeden z pierwszych zajmował się psychologią tłumu. Kolejne poczynania partii nazistowskiej i uprawiana przez nią propaganda mocno niepokoiły naukowca. W 1933 roku wydał książkę zatytułowaną „Trzy strzały przeciwko swastyce”, będącą pogłębioną analizą indoktrynacji w wykonaniu narodowych socjalistów. Siedem lat później opublikował „Gwałt mas: psychologia totalitarnej, politycznej propagandy”, gdzie starał się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego hitlerowcy doszli do władzy. Socjalista, członek SPD, tak samo negatywnie odnosił się do dyktatorskich zapędów bolszewików. Będąc aktywnym członkiem SPD, starał się usprawnić propagandę partii. Do tej pory na plakatach socjaldemokratów widniały „postacie pełne nędzy, boleści i rozpaczy”. Zamiast tego Chakhotin proponował jasny, konkretny, mocny przekaz zawierający wyrazistą i zapadającą w pamięć symbolikę.
Trzy strzały szybko stały się symbolem powszechnie wykorzystywanym przez frakcje socjalistyczne, a ich wymowa była jednoznacznie antyfaszystowska. Wkrótce znaleźć je można było też na plakatach propagandowych i wyborczych SPD. Do Polski dotarły dzięki Polskiej Partii Socjalistycznej, która, na wzór niemiecki, stworzyła własną grupę bojową pod nazwą Akcja Socjalistyczna, najczęściej mierząc się z ONR-em. Znak zaproponowany przez Chakhotina przetrwał do dziś i jest używany zarówno przez socjalistów, jak i anarchistów jako wyraz ich antyfaszyzmu. W międzyczasie niektóre grupy sprzeciwiające się neonazizmowi nadały mu nowe znaczenie. Według nich trzy strzały oznaczają przymierze anarchistów, socjalistów i komunistów w aktywnym zwalczaniu wszelkich przejawów ideologii o zapędach totalitarnych. Wracając do lat 30., powstanie Żelaznego Frontu wywołało nieskrywany entuzjazm wśród lewicowców demokratycznych. Istnienie organizacji dawało cień nadziei w tak trudnych okolicznościach, szczególnie gdy narodowi socjaliści systematycznie zyskiwali na popularności, nie kryjąc przy tym planów likwidacji opozycji po wygranych wyborach. Bojówka socjaldemokratyczna w dość krótkim czasie zgromadziła ok. 3 miliony członków, w tym wielu młodych ludzi, gotowych do bezpośrednich ataków na nazistów. Przemoc regularnie zalewała ulice. Główni członkowie Reichsbanner – Kurt Schumacher, Theodor Haubach, Carlo Mierendorff i Julius Leber – słynący z ponadprzeciętnych umiejętności oratorskich, jeździli po całym kraju, aby swoimi przemowami porwać tłumy podczas demonstracji antyfaszystowskich. Szczególnie Mierendorff miał ambicje przeobrazić Żelazny Front w większy, wykraczający poza ramy parlamentu ruch. Postulował utworzenie „Nowej Lewicy”, krytykując starszy, bardziej konserwatywny człon SPD, któremu zarzucał przejście z rewolucjonizmu do reformizmu oraz nadmierną biurokrację. W jego odczuciu celem powinna być organizacja aktywna, radykalna i nie bojąca się konfrontacji z antydemokratami. Był rok 1932, bojówkarze socjalistyczni mieli masę roboty, ochraniając swoje wiece oraz ścierając się z nazistami i, w mniejszym stopniu, komunistami. Wybory były coraz bliżej. Jeszcze wszystko mogło się zdarzyć. Żelazny Front nie był jednak jedynym stronnictwem aktywnie zwalczającym rosnące zagrożenie ze strony nacjonalistycznych fanatyków.
Akcja Antyfaszystowska
Główną siłą komunistów na niemieckich ulicach była wspomniana już bojówka Roten Frontkämpferbund. Dzięki jej oddziałom rewolucjoniści mogli odpierać ataki nazistów i przeprowadzać własne. Nie zajmowali się jednak wyłącznie szerzeniem terroru w obozach przeciwników politycznych. Ich rolą było też prowadzenie agitacji wśród pracowników niezwiązanych z żadną frakcją oraz zwykła, sąsiedzka pomoc w biednych, robotniczych dzielnicach. Dochodziło nawet do przypadków blokowania eksmisji. Lecz nie trwało to długo. W 1929 roku rząd Rzeszy zdecydował się zakazać świętowania 1 maja. Wywołało to całą masę protestów, nierzadko przeradzających się w burdy i potyczki z policją. Brali w nich udział przede wszystkim członkowie KPD i RFB. Podczas protestu w Berlinie policja zastrzeliła ponad 30 osób. W tym samym roku doprowadzono do delegalizacji komunistycznej grupy paramilitarnej, co również wywołało falę sprzeciwu. Nic to nie dało. Dość szybko liczba członków RFB skurczyła się do niespełna 130 tysięcy. Działacze zostali zmuszeni zejść do podziemia. Nie zmieniało to faktu, że partia potrzebowała obronnej organizacji, która mogłaby legalnie funkcjonować. W związku z tym w 1932 roku utworzono Antifaschistische Aktion, czyli Akcję Antyfaszystowską. Początkowo część KPD opowiadała się za nawiązaniem szerokiej współpracy z socjaldemokratami w ramach Antify. Głoszono, iż należy stworzyć jak najszerszy front do walki z nazistami, zakładający zjednoczenie komunistów, socjalistów, socjaldemokratów, związkowców, chrześcijańskich robotników i osób niezrzeszonych. Dzięki temu można byłoby dotrzeć do niezdecydowanych robotników, bezrobotnych, rolników, urzędników, rzemieślników i intelektualistów. Szczególnie istotne było przeciągnięcie na swoją stronę ludzi zamieszkujących mniejsze miejscowości i wsie, gdzie faszyzm miał się całkiem dobrze. Do zjednoczenia niestety nie doszło. Wniosek odrzucono na posiedzeniu partii komunistycznej 23 maja 1932 roku. W dalszym ciągu stanowisko komunistów opierało się na określaniu SPD „socjalfaszystami”, z którymi nie chcieli stawać po tej samej stronie barykady. Dzień później doszło do poważnego incydentu w niemieckim parlamencie. Grupa nazistów zaatakowała członków KPD. Przyśpieszyło to jedynie samoorganizację komunistów. Pierwsze oficjalne spotkanie Akcji Antyfaszystowskiej odbyło się 10 lipca w Berlinie. Logo Akcji, dwie czerwone powiewające flagi, miało symbolizować ruch robotniczy, który stawał na drodze rozprzestrzeniającego się, skrajnego nacjonalizmu. Grafika została zaprojektowana przez Maxa Keilsona oraz Maxa Gebharda, twórców zrzeszonych w organizacji Zjednoczenie Artystów Rewolucyjnych. Obaj należeli także do KPD i byli odpowiedzialni za projektowanie plakatów propagandowych partii. Podobnie jak znak trzech strzał, dwie charakterystyczne flagi stały się uniwersalnym symbolem antyfaszystowskim, wykorzystywanym do dziś. W latach 80., kiedy to reaktywowano Antifę, jedną czerwoną flagę zamieniono na czarną, aby podkreślić wkład anarchistów w odbudowę struktur oporu przeciw neonazistom. Obecnie można spotkać wiele wariacji grafiki, w zależności od specyfiki danej grupy antyfaszystowskiej, wykorzystującej to logo.         
Szybka organizacja samoobrony była o tyle ważna, że nadciągające widmo nazizmu uważano za szczególne zagrożenie dla rewolucji socjalnej. Nie brakowało głosów krytykujących NSDAP za wykorzystywanie przez nich haseł na wzór socjalistyczny, aby tylko zdobyć poparcie robotników. Patrząc na włoski faszyzm, przewidywano, że hitlerowcy wcale nie zlikwidowaliby silnie zakorzenionej w społeczeństwie hierarchii, na szczycie której stały elity biznesowe i bogaci przedsiębiorcy. Wskazywała na to już sama nacjonalistyczna retoryka nazistowskiej partii, która promowała zjednoczenie narodowe wszystkich Niemców, a nie świadomość klasową. Szczególnie członkowie KPD widzieli w nich siłę reakcyjną, mającą za zadanie stłamsić ruch robotniczy i zabezpieczyć interesy kapitalistów, którzy czuli się niepewnie wobec w dalszym ciągu dość popularnego ruchu socjalistycznego. Naziści wykorzystali także tęsknotę zwykłych Niemców za zjednoczonym krajem, który nie byłby tak skrajnie podzielony, jak na przełomie lat 20./30. Do tego głosili potrzebę „miłowania ojczyzny i narodu”. Lewicowcy widzieli w tych działaniach jedynie próbę „zdyscyplinowania klasy robotniczej”. Pomimo trudnej sytuacji w kraju Antifie systematycznie przybywało członków. 13 lipca tego samego roku, w mieście Wuppertal, zebrały się dziesiątki tysięcy antyfaszystów w celu zablokowania wystąpienia Adolfa Hitlera i demonstracji SA. Cztery dni później, w hamburskiej dzielnicy Altona, miało miejsce kolejne, tym razem wyjątkowo krwawe starcie aktywistów Antifaschistische Aktion z brunatnymi oddziałami. Naziści zostali skutecznie rozgonieni i nawet policja nie była w stanie im pomóc. W tym samym czasie politycy i działacze SPD dostali odgórny zakaz brania jakiegokolwiek udziału w akcjach Antify. Niechęć była więc obopólna, co całkowicie pogrzebało szanse lewicy na ostateczne pokonanie nazistów. Mimo licznych sukcesów w ulicznych walkach i mnóstwa gotowych do działania Niemców o robotniczym rodowodzie NSDAP wygrało wybory parlamentarne 31 lipca 1932 roku, uzyskując 37% poparcia. Pomniejsze partie i organizacje lewicowe zalały KPD i SPD falą krytyki. Faktyczny opór antyfaszystowski mógłby mieć miejsce, gdyby doszło do rozważanego przez część środowiska połączenia wszelkich lewicowych sił. Lecz na to było już za późno. Partia Hitlera wraz z DNVP zdominowały parlament. W lutym 1933 roku budynek Reichstagu został podpalony, o co szybko oskarżono komunistów z KPD. Było to pretekstem do zawieszenia swobód obywatelskich, wprowadzenia stanu wyjątkowego i rozprawienia się z opozycją. Zakazano prawnie działania wszelkim grupom sprzeciwiającym się Hitlerowi, w tym Żelaznemu Frontowi i Antifie, a znaczną część członków tych organizacji aresztowano.
Czarne Szeregi
Niemieccy anarchiści twierdzili (podobnie jak komuniści i część socjaldemokratów), że walka z faszyzmem równa się walce z kapitalizmem. Rosnąca bieda, bezrobocie oraz „wyzysk klasy robotniczej” – wszystko to groziło oporem, który mógłby przerodzić się w rewolucję. Dlatego w interesie kapitalistów było udzielenie pomocy nazistom w przejęciu władzy. Hitlerowcy z kolei mieli ukrócić wszelkie próby zakłócenia status quo. Ówczesnym anarchistom wydawało się to jasne, podobnie jak niechęć do wchodzenia w układy z SPD, które było postrzegane jako partia kompromisów i ustępstw, co pośrednio pomogło wypłynąć nazizmowi na szersze wody. Scentralizowane związki zawodowe również się im nie podobały. Anarchosyndykaliści zrzeszali się głównie wokół związku zawodowego FAUD (Unia Wolnych Robotników Niemiec), który jeszcze w 1921 roku liczył 150 tysięcy członków. Wraz z upływem kolejnych lat zainteresowanie klasy pracującej anarchizmem wyraźne spadało. Większość działaczy FAUD przeszła do KPD lub SPD. Rudolf Rocker, uznany niemiecki anarchosyndykalista, uważał, iż przyczyną takiego stanu rzeczy jest mentalność robotników Republiki Weimarskiej, którzy „są przyzwyczajeni do dyscypliny wojskowej”. Zarzucał też komunistom upodabnianie się do nazistów, aby wykorzystując ową mentalność, przyciągnąć do siebie jak najwięcej ludzi. Podobnie jak inne ugrupowania lewicowe anarchiści doświadczyli fizycznych ataków ze strony nacjonalistycznych bojówek. Pod koniec lat 20. powstały pierwsze paramilitarne grupy, mające na celu ochronę działalności FAUD. Oddziały Czarnych Szeregów (Schwarzen Scharen) organizowały się głównie w Berlinie i na Górnym Śląsku. Nazwa anarchistycznej bojówki wzięła się od ubioru jej działaczy, którzy nosili się cali na czarno. Nierzadko byli uzbrojeni. I tu pojawia się polski wątek. Śląską grupę koordynował Tomasz Pilarski, ps. „Jan Rylski”, aktywista anarchosyndykalistyczny w Raciborzu, w latach 1928-1932 redaktor pisma „Freiheit” („Wolność”), członek FAUD do 1933 roku, uczestnik powstania warszawskiego, późniejszy członek Syndykalistycznej Organizacji „Wolność” (SOW-a). Właściwie to jemu przypisuje się pomysł powołania bojowej grupy. Kolejne komórki Czarnych Szeregów zawiązały się w Bytomiu, Gliwicach i Kietrzu. Liczebność każdej z nich wahała się od 20 do 45 członków. Grupy odziane w czarne płaszcze zaczęły się w końcu pojawiać na terenie dzisiejszych Niemiec. Najpierw w mieście Kassel, następnie w regionie Ren-Men, później w Westfalii, by ostatecznie dotrzeć do Berlina. Typowymi akcjami przeprowadzanymi przez bojowych anarchistów było zapewnianie ochrony własnym demonstracjom oraz wiecom, atakowanie nazistowskich grup, jak również szerzenie propagandy wśród klasy robotniczej i ludności wiejskiej. Tomasz Pilarski, nie ograniczając się jedynie do działalności górnośląskiej komórki, lecz angażując się w akcje na terenie całych Niemiec, zasłynął szczególnie jednym incydentem. Przebywając w Dreźnie, udał się na przedwyborczy wiec nazistów. Na tyle skutecznie zalał niewygodnymi pytaniami samego Adolfa Hitlera, iż ten został na koniec sowicie wygwizdany przez zgromadzoną ludność.
Czarne Szeregi siłą rzeczy były organizacją dość mocno zróżnicowaną pod względem narodowościowym. Fakt ten nabiera wręcz wymiaru symbolicznego, gdyż głównym celem bojówki byli nacjonaliści głoszący „czystość narodową”. Anarchiści opowiadali się także za powołaniem szerokiej koalicji antyfaszystowskiej. Nawiązywali współpracę z militarnymi grupami KPD, jak np. podczas starcia z nazistami w Raciborzu, kiedy to siły połączyło 70 komunistów z 80 anarchistami. Aktywiści Schwarzen Scharen krytykowali taktykę swojej macierzystej organizacji – FAUD – zarzucając jej brak elastyczności, nieumiejętność wewnętrznej debaty oraz wykazywanie skłonności do elitaryzmu, co skutkowało coraz mniejszą liczbą członków. Grupa Pilarskiego brała więc na swoje barki nie tylko fizyczną walkę z piewcami totalitaryzmu, lecz również promowanie anarchosyndykalizmu. Bardziej dalekosiężnym planem było stworzenie ruchu rewolucyjnego z prawdziwego zdarzenia, który miałby przełamać stagnację, w jakiej znalazło się środowisko wolnościowe. Opublikowali manifest pt. „Richtlinien der Schwarzen Schar, Bezirk Berlin-Brandenburg”, redagowali własne pismo, zbroili się. Nie mieli jednak złudzeń, było ich zbyt mało. Stąd chęć współpracy z każdym, komu bliskie były idee antyfaszyzmu i antykapitalizmu. Zanim jednak doszło do powołania jakiegokolwiek większego frontu, wielu członków Czarnych Szeregów zostało aresztowanych bądź ściganych przez policję. Pilarski również był wielokrotnie aresztowany, łącznie spędzając 19 miesięcy w więzieniu w okresie 1919-1932. Później władze niemieckie okrzyknęły go mianem zdrajcy stanu, przez co musiał uciekać do Polski. Zagraniczne kontakty pozwalały anarchistom na organizowanie ucieczek, głównie do Hiszpanii. Nieocenieni okazali się przy tym fałszerze dokumentów, a nawet biletów kolejowych.
Środowisko anarchosyndykalistów mocno się podzieliło w sprawie Czarnych Szeregów. Część krytyków uważała, że zakładanie tego typu grup jest jedynie poddaniem się ogólnokrajowemu trendowi na polityczne bojówki. Co więcej, widziano w tym zagrożenie dla ponownego wprowadzenia terroryzmu jako środka walki politycznej. Pojawiały się także opinie, iż akcje o charakterze antyfaszystowskim mogą odciągać rewolucjonistów od ich głównego celu – walki klas. Militaryzm grupy wydawał się szczególnie kontrowersyjny, gdyż członkowie Czarnych Szeregów mieli nawet jednolite „mundury”, nie wspominając już o nieprzyjemnych skojarzeniach skrótu niemieckiej nazwy Schwarzen Scharen – SS. Zamiast zbrojnych zmagań postulowano strajk generalny jako główną metodę działania. Dyskusje wewnątrz ruchu wolnościowego nie trwały jednak długo. Po dojściu nazistów do władzy Czarne Szeregi, podobnie jak pozostałe organizacje antyfaszystowskie, uległy rozwiązaniu. Ci, którzy uniknęli aresztowania, uciekli z kraju bądź zeszli do podziemia i tam prowadzili działalność przeciwko totalitarnym rządom.

Lekcja dla nas
Jak pisałem na wstępie, trudno wprost wyprowadzić analogię między okresem tuż przed powstaniem III Rzeszy a dzisiejszymi czasami. Są jednak pewne podobieństwa, które z pewnością powinny niepokoić i dać dużo do myślenia. Historia dobitnie pokazuje, jak ważne jest zduszenie rosnących tendencji faszystowskich w zarodku. Gorzej, gdy choroba nacjonalizmu rozrośnie się i wyjdzie poza stęchłe piwnice neonazistowskiej, marginalnej subkultury. Do tego niestety już doszło. I nawet jeśli objęcie władzy przez narodowców graniczy z cudem, to udało się im zarazić swoją szowinistyczną retoryką znaczną część społeczeństwa i mainstreamowe partie. Nie pozostaje więc nic innego, jak uświadamiać, organizować się i stawiać opór. Antyfaszystowski opór!
~Mn (#4, lato 2017)
Obsługiwane przez usługę Blogger.