XWNZX

XWNZX

Astrid Lindgren – Przestaliśmy nadawać ulicom imiona

Przyszła do mnie ostatnio paczka z Poznania. To prawie, jakbym „dostał list”. W owej paczce zaś wyczekiwana od kilku lat nowa płyta Astridów, z której ucieszyłem się jak dziecko. I wydaje mi się, że właśnie tak należy podejść do tego albumu – rozbudzając w sobie wewnętrznego dzieciaka. Tęsknota za minionymi czasami beztroski, zabaw i prostoty to stały element twórczości poznaniaków. Niech to jednak nie zwiedzie tych, którzy nie mieli jeszcze styczności z ich muzyką (są tacy?), bowiem przekazywane przez zespół treści są jak najbardziej dojrzałe. Od czasów pierwszego albumu nie za wiele zmieniło się w tej materii. W ogóle uważam, że teksty stanowią ich najmocniejszy atut. Pełne refleksji, wrażliwości, ale i stanowczego ujęcia pewnych spraw, okraszone emo punkową warstwą muzyczną, tworzą niepowtarzalny klimat. Nie będę oryginalny – mentalne pokrewieństwo ze Złodziejami Rowerów jest nad wyraz widoczne. Czuć też talent literacki, objawiający się w sprawnie napisanych wersach z poetycką duszą. Nawet pewna młoda poetka była pod wrażeniem tak zbudowanych fraz. Chłopaki nie serwują gotowych recept na życie, nie potrafią i nie chcą mieścić się w wąskich ramach ideowych. W ich tekstach można odnaleźć za to dużo zwątpienia i ciągłego poszukiwania tego, co właściwe. „Wybrałem mądrość błądzenia” krzyczy wokalista, dodając później, że „blizny są zawsze cenniejsze niż związane ręce” (dawno już nie słyszałem tak trafnego i zajebistego wersu!). Wątek osobistej refleksji przewija się dalej, gdy podmiot liryczny (tak, wiem, niedopuszczalne sformułowanie w punkowym zinie) powątpiewa we własną odrębność, zauważając, ile w nim cudzych myśli i słów, co wydaje się niemożliwe do uniknięcia w tak zglobalizowanym świecie. W kawałku „O psie, który jeździł koleją” (ukazał się pierwotnie na składance „Za krótko, za szybko”) wyznaje wprost: „Właściwie ciężko znoszę dorosłość”. Stąd też tyle odniesień do prostoty minionych dni jak i chęci ucieczki bez oglądania się za siebie. Wszystko w obawie przed zbyt nagłym popadnięciem w rutynę dorosłości, pozbawioną tej młodzieńczej witalności i pasji. Astridzi to nie tylko wieczni chłopcy, ale i niepoprawni romantycy, dlatego na płycie znalazło się miejsce na kilka słów o relacjach międzyludzkich i poszukiwaniu kogoś, dla kogo warto byłoby umierać. Nikt nie krzyczy o spojrzeniach w oczy i trzymaniu się za ręce tak jak oni! Jeśli chodzi o samą muzykę, to jestem zaskoczony. Niby zespół prezentuje wypracowany już styl, ale ile w tym nowych rozwiązań, kombinowania i po prostu widocznego rozwoju! Energetyczne riffy prowadzą kulminacyjne momenty utworów, bas „dopowiada” melodie, a nieoczywiste partie perkusji nadają wszystkiemu motoryki. Jaram się strasznie tymi nowymi, czystymi melodiami gitary, które przywodzą mi na myśl emo geniuszy z Brave Bird czy Rookie Town! Sprawdźcie ostatni kawałek, indie emo jak się patrzy. Nie zabrakło odpowiedniej dawki gang vocalsów, które, jak powszechnie wiadomo, są niezastąpione na gigach. No i na koniec absolutna perełka, czyli kawałek „Kamienie”. Gdyby były punkowe listy przebojów, ten sztos okupowałby pierwsze miejsce przez długi czas! Emocjonalne pop punki grające ultra melodyjny oiowy szlagier? Chcę więcej! Swoją drogą tekst jest niby o potyczkach rywalizujących ze sobą grup dzieciaków, ale ja mam dziwne skojarzenia z antifowymi podchodami. Obowiązkowo musi się znaleźć w set liście. Co tu dużo pisać, warto było czekać te 4 lata, które upłynęły od poprzedniej płyty. Nie gadać, kupować, słuchać i się wzruszać.
~Mn (#3, wiosna 2016)
Obsługiwane przez usługę Blogger.